Wersja z 2009-02-02

Grzegorz Jagodziński

Zapożyczenia

Panie Mirosławie!

Jestem cały czas mocno zapracowany, jednak żeby nie zwariować postanowiłem zrobić małe intermezzo i oto właśnie rezultaty tej decyzji.

Mam czasem wrażenie, że Pan w ogóle nie ma w swoim słowniku terminu „zapożyczenia” (inna sprawa, że chyba nie ma Pan też terminu “termin”, ale to już temat na całkiem inną dyskusję – na temat mylenia wyrazów, pojęć i znaczeń). A ja sobie dziś przy okazji całkiem innego zajęcia przeglądałem Język polski w tabelach wyd. Adamantan, i chyba sam wprowadzę problematykę zapożyczeń na moją witrynę. Byłbym niezmiernie szczęśliwy, gdyby udało się Panu nauczyć się posługiwania tym terminem, jak również gdyby przyswoił sobie Pan terminy związane z tą problematyką… bo to ułatwiłoby nam porozumienie. Niestety, jak znam życie, to Pan pozostanie głuchy jak pień na mój apel, i zamiast pisać o zapożyczeniach, będzie się Pan nadal upierał przy podziale na wyrazy “polskie” i „niepolskie”… Tymczasem sprawa nie jest taka prosta…

Zapożyczenia, czyli wyrazy i wyrażenia pochodzenia obcego, istnieją w każdym języku świata. Ze stu kilkudziesięciu tysięcy wyrazów polskiego języka ogólnego tylko (najwyżej) kilka tysięcy to wyrazy proste odziedziczone – czyli nie zapożyczone z innych języków (czy dialektów, także polskich) i nie utworzone niedawno od innych wyrazów. Przeszło 1/4 polskiego leksykonu to zapożyczenia. Natomiast zdecydowaną większość stanowią wyrazy pochodne, utworzone bądź od prostych wyrazów odziedziczonych, bądź od zapożyczeń.

Istnieją języki świata, w których zapożyczenia stanowią znacznie większą część leksykonu. W angielskim, jak się szacuje, tylko zapożyczeń romańskich, tj. z francuskiego, a czasem bezpośrednio z łaciny, jest więcej niż połowa. Uważa się, że rekordy biją języki Dalekiego Wschodu, jak tajski, koreański czy japoński. Tutaj liczba zapożyczeń (z języków chińskich) przekraczać może 80% słownika, a zapożyczeniu podlegają nie tylko rzeczowniki, ale także przymiotniki, czasowniki, liczebniki, a nawet zaimki.

Od zarania dziejów każdy język zapożyczał wyrazy z innych języków, wzbogacając w ten sposób własne słownictwo. Zapożyczano nie tylko wyrazy leksykalne, ale także elementy gramatyczne, konstrukcje składniowe, a nawet wcześniej nieznane pojęcia i koncepcje. Wśród elementów obcego pochodzenia wyróżniamy zapożyczenia właściwe, czyli wyrazy i inne elementy obcego pochodzenia, zastępujące wyrazy rodzime, oraz przeniknięcia, czyli zapożyczenia przejęte na określenie rzeczy dotąd nieznanych, pozbawionych wcześniej jakiejkolwiek nazwy.

Zapożyczenia stanowią często ważną część leksyki. Według niektórych ocen, w języku angielskim słów obcego pochodzenia (głównie francuskiego, łacińskiego i nordyckiego) jest 60%, a może nawet 70%. W japońskim zapożyczeń może być nawet jeszcze więcej – niektóre szacunki mówią o 80% (są to głównie wyrazy pochodzenia chińskiego). W polskim zapożyczeń jest znacznie mniej, a mimo to nie budzą one sympatii niektórych osób, nie tylko językowych purystów, ale i zwolenników rasistowskich poglądów o wyższości Słowian (lub wręcz Polaków) nad innymi narodami, uważających wszelkie zapożyczenia za śmieci, z których należy oczyścić język polski.

Czy osoby takie mają rację? Jeśli przyjmiemy, że ostatecznym sędzią w tej sprawie jest historia, to na pewno nie mają. Języki mają to w naturze, że zapożyczają od siebie. Tak było przez długie wieki, od samego początku, i nie ma powodu, by miało się to kiedykolwiek zmienić. Każda forma rasizmu jest za to zła i jako taka powinna być tępiona. Zapożyczenia w języku polskim nie zanieczyszczają go, a wręcz przeciwnie, czynią sprawniejszym narzędziem porozumiewania się. Budują także więzi z innymi europejskimi narodami.

Różne narody próbowały, często z przyczyn politycznych, „oczyszczać” swój język z obcych „śmieci”, z różnym skutkiem. Zwykle po szeroko zakrojonej akcji purystów przychodził moment otrzeźwienia i opamiętania, i często wówczas terminy rodzime, sztucznie ukute tylko po to, by wyrugować zapożyczenia, odchodziły w zapomnienie. Zapożyczenia są bowiem bardzo wygodne, ułatwiają porozumienie między narodami nawet przy braku znajomości języka obcego, a poza tym mają szczególne znaczenie w języku specjalistycznym. Biolog, chemik czy nawet językoznawca musi przecież w trakcie własnej edukacji przyswajać sobie wiele nowych terminów rodzimego języka, nieznanych przeciętnym użytkownikom lub nieprecyzyjnie (niewłaściwie) przez nich używanych. Z kolei nawet bardzo dobra znajomość języka obcego, np. angielskiego, nie daje przecież jeszcze dostępu do literatury fachowej. Korzystanie z niej wymaga opanowania znów pokaźnego zasobu słownictwa języka obcego, nieużywanego przez przeciętnych użytkowników tego języka. Dlatego taki specjalista musiałby najpierw wyuczyć się rodzimej terminologii (często całkiem obszernej!), a potem jeszcze osobno przyswajać sobie jej odpowiedniki w językach obcych, w których tworzona jest literatura naukowa (obok angielskiego często obejmująca niemiecki, francuski, rosyjski czy inne języki). Przyjmowanie terminów międzynarodowych przez język specjalistyczny jest więc olbrzymim ułatwieniem: znaczenia terminów wystarczy nauczyć się raz, a potem co najwyżej zapamiętać drobne zmiany postaci wyrazów występujące między różnymi językami. Używanie internacjonalizmów jest więc postępowaniem racjonalnym, uwalniającym adeptów danej dyscypliny od konieczności zaśmiecania sobie mózgu terminologią odmienną w każdym języku.

Z podobnego punktu widzenia uzasadnione jest też często pozostawienie innych, mniej specjalistycznych przeniknięć czyli terminów przyjętych na nazwanie przedmiotów wcześniej nieznanych. Właśnie dlatego używamy takich wyrazów obcego pochodzenia, jak szampan, amok, tramwaj, pomidor czy keczup. Wbrew hurraoptymistycznym zapewnieniom niektórych domorosłych „miłośników” języka, polszczyzna (jak każdy język) ma ograniczenia w tworzeniu nowych terminów, i często wyraz obcy jest poręczniejszy niż próba jego przetłumaczenia (np. pomidor brzmi o wiele lepiej niż jabłko ze złota). Odnosi się to w szczególności do nazw geograficznych i nazw od nich pochodnych, których właśnie dlatego się nie tłumaczy praktycznie w żadnym języku (choć są pewne wyjątki). Ograniczamy się wówczas do spolszczenia nazwy (czasem do spolszczenia łacińskiego odpowiednika współczesnej nazwy) i to nawet wtedy, gdy jej znaczenie w języku obcym jest jasne. Np. Pekin nazywamy właśnie taką spolszczoną wersją nazwy oryginalnej, choć w języku mandaryńskim ma ona także znaczenie pospolite: północna stolica. Podobnie Nankin jako wyraz pospolity oznacza południową stolicę – byłoby przecież bardzo dziwne, gdyby powiedzieć, że ktoś jedzie do Południowej Stolicy zamiast że jedzie do Nankinu, bowiem nie jest to stolica Polski, ani nawet w ogóle nie jest to stolica żadnego państwa.

Tym trudniej byłoby zastąpić wyraz szampan rodzimym odpowiednikiem. Trzeba by chyba zacząć od zastąpienia jej określeniem wino szampańskie, a przecież już tylko to byłoby zabiegiem wymierzonym przeciwko ekonomii języka. Teraz należałoby zauważyć, że sama nazwa Szampania pochodzi od łacińskiego Campania, co oznacza ziemia Kampanów. To dawałoby nam już postać wino z ziemi Kampanów. Jednak i na tym nie koniec. Kampanowie to przecież w wolnym tłumaczeniu mieszkańcy pól (łaciński wyraz campus może mieć właśnie znaczenie pole, co zachowało się w innym francuskim terminie: Champs-Élysées czyli Pola Elizejskie), a więc Polanie (tak!). Czy należałoby więc zamiast szampan mówić wino z ziemi Polan? Już pomijając fakt, że wino też jest zapożyczeniem, nie wiadomo by było wówczas, o jakich Polan chodzi. A główną funkcją języka nie jest podkreślanie nacjonalistycznych aspiracji władających nim jednostek, ale wygoda komunikacji z innymi. Tego rodzaju nazwa nie spełniałaby zatem podstawowego postulatu ułatwiania komunikacji, i właśnie dlatego nie jest używana.

O ile przeniknięcia należy ogólnie uznać za potrzebne, często wręcz wskazane, a tylko niekiedy za możliwe do zastąpienia wyrazami rodzimymi, o tyle zapożyczenia właściwe wzbudzają liczne kontrowersje purystów, bo rugują one z języka elementy odziedziczone, zastępując je obcymi. Trzeba jednak znów pamiętać o nadrzędnej funkcji języka, którą jest umożliwienie wymiany myśli między ludźmi. Jeśli element obcego pochodzenia przekazuje dodatkowe treści lub w jakiś inny sposób odróżnia się od elementu rodzimego, jego istnienie w języku jest usprawiedliwione, a często nawet pożądane. Tylko sytuacje, w których obcy wyraz jest dokładnym synonimem swojskiego, zasługują na krytykę.

Jak wspomniano wyżej, zapożyczenia występują we wszystkich językach świata i polski nie wyróżnia się pod tym względem. Przed wiekami nasz język wchłaniał wiele latynizmów i germanizmów związanych z rozprzestrzenianiem się nowej religii i wyższej kultury, na którą składały się przedmioty wcześniej Słowianom albo w ogóle nieznane, albo obecne w ich kulturze w innej postaci. Współcześnie język zapełnia się licznymi i widocznymi na każdym kroku zapożyczeniami z języka angielskiego, co jest związane z jego międzynarodową dominacją. Nie wszyscy akceptują taką sytuację – niektórych Polaków drażni używanie wyrazu łał zamiast ojej, auto zamiast samochód czy pub zamiast bar.

Zapożyczeń jest jednak w języku o wiele więcej niż się z pozoru wydaje. Okazuje się, że nawet wykrzyknik ojej zawiera w sobie obcy element, a bar całkiem podobnie jak pub jest słowem o angielskim rodowodzie, tyle tylko, że gości w naszym języku dłużej i już tak nie razi obcością. Ba, nierodzimą genezę ma także restauracja, a nawet gospoda (tyle tylko, że ta ostatnia została zapożyczona jeszcze w czasach prasłowiańskich). Tworząc takie zestawienia wyrazów bliskoznacznych przekonujemy się, jak wielkie spustoszenie w języku poczyniłoby usunięcie z niego zapożyczeń, i jak głęboko niesłuszny byłby taki postulat!

Zapożyczenia można klasyfikować na wiele sposobów.

I. Pierwszym kryterium jest stosunek wyrazu zapożyczonego do obcego.

[Ciekawe, jakby Pan przeformułował to zdanie bez użycia terminu „zapożyczony”…]

Zgodnie z tym kryterium wyróżnia się zapożyczenia:

1. Właściwe, wśród których rozróżnia się:

a. leksykalne – wyrazy zapożyczone w całości, z dostosowaniem wymowy do zasad fonetyki polskiej, np. natura, figura, forma, statua, kartofel, komputer;

Warto pamiętać, że zapożyczenie leksykalne ma często bardziej zawężony zakres semantyczny niż wyraz oryginalny. I tak, łaciński wyraz “natura” oznacza nie tylko to, co polski wyraz natura, ale także „przyroda”, “urodzenie”, „świat”, „żywot”, “organ” itd. Podobnie angielski wyraz “mail” oznacza wszelką pocztę, nie tylko pocztę elektroniczną (jak polskie zapożyczenie mejl), a “leasing” oznacza nie tylko lizing, ale i inne formy dzierżawy.

b. morfemowe – wyrazy złożone z zapożyczonego rdzenia, do którego dodano końcówki zgodne z polskim systemem gramatycznym, albo też polskie afiksy słowotwórcze, np. sesja (łac. sessio, dopełniacz sessionis), lekcja, oracja, linczować (ang. lynch), kompatybilny (ang. compatible).

W grupie tej autorzy niesłusznie wymieniają hol (ang. hall). Jest to przecież fonetyczne zapożyczenie leksykalne, do którego wymowy dostosowano ortografię (jak to zwykle bywa). Nie ma tu przecież mowy o zapożyczeniu jedynie morfemu – zapożyczono cały wyraz.

Ciekawym przykładem jest przedrostek anty-. Jest to nie tyle zapożyczenie morfemowe, ale zapożyczenie morfemu, który służy do tworzenia wielu nowych wyrazów już na gruncie języka polskiego (np. antypolski). Innymi (niepodanymi w źródle) przykładami zapożyczeń przedrostków niech będą homo-, hetero-, dys-, de-, re-, kontr(a)-, wice- itd.

Zapożyczeniu podlegają też przyrostki, jednak odbywa się to na nieco innej, bardziej konkretnej drodze. Najpierw zapożycza się cały szereg wyrazów o identycznym zakończeniu, związanym z określonym znaczeniem. Np. rabunek, rachunek, werbunek to wszystko nazwy czynności. Z tych wyrazów wyodrębniono przyrostek -unek (faktycznie odpowiadający niemieckiemu przyrostkowi „-ung”), i następnie dodano go do odziedziczonego rdzenia, tworząc np. wyraz pocałunek.

Pseudoprzedrostkiem jest natomiast ba- (‘podobny do’?) z wyrazów bawełna i bawół. Oba te wyrazy są zapożyczone, ale w rzeczywistości nie ma w nich żadnego przyrostka, a rozkład zwłaszcza wyrazu bawół na ba- i -wół jest w rzeczywistości fałszywy, gdyż łacińskim źródłem tego wyrazu jest „bubalus”.

Jeśli w języku dawcy zapożyczany wyraz miał określoną strukturę słowotwórczą, tj. dawało się w nim wydzielić poszczególne morfemy, to podział taki staje się nieistotny lub zatarty w wyrazie zapożyczonym. Trudno mówić przecież o podziale słowotwórczym wyrazów akcja czy lekcja, choć na gruncie łacińskim da się łatwo przeprowadzić podział: ac-tio, lec-tio, i to mimo faktu, że pisownia zaciera podział, jako że rdzeniami są tutaj ag-, leg-. W języku polskim nie ma też właściwie związku słowotwórczego między akcja a aktor, nawet jeśli w łacinie taki związek istnieje: ac-tio, ac-tor, w obu wypadkach rdzeń ag- o znaczeniu ‘działać’.

Niekiedy jednak podział na morfemy jest wciąż widoczny, jak w wyrazach justować – adiustować.

2. Stukturalne, czyli kalki językowe, wśród których mamy:

a. słowotwórcze – wyrazy (lub zestawienia wyrazów) złożone z elementów rodzimych, ale o strukturze naśladującej strukturę wyrazów obcych, np. Rzeczpospolita (według łac. res publica), czasopismo, narty wodne (według ang. water ski, ale z kolejnością właściwą językowi polskiemu), nadwaga;

b. składniowe – zapożyczono tylko rząd wyrazów, np. trzeba mi zamiast powinienem, muszę (według wzoru francuskiego), współczuję ci (według ros., dawniej mówiono współczuję z tobą), od serca (ros.), pisać z dużej litery (ros. zamiast od dużej litery / dużą literą);

c. frazeologicznecoś jest na tapecie (niem.), obywatel świata (fr.), nie bacząc na to (ros.), także niewymienione w źródle tu jest pies pogrzebany (niem.)

3. Hybrydowe, złożone z zapożyczonego afiksu i odziedziczonego rdzenia. Wyrazy tego rodzaju niesłusznie się potępia pod warunkiem, że afiks zapożyczono dostatecznie dawno i że występuje on w wyrazach języka codziennego. Tu należą minisukienka, fotokącik, arcyważny. Nie można potępiać generalnie zapożyczeń hybrydowych choćby z uwagi na takie wyrazy jak arcydzieło, antypowieść, kontrnatarcie, metajęzyk czy eksmałżonka, które wrosły od dawna w język polski i są szeroko reprezentowane w literaturze. Podobnie przejawem nadmiernego językowego puryzmu jest więc także potępianie wyrazów autosalon (choć tak naprawdę obie cześci są tu zapożyczone, tyle że z różnych języków), arcymistrz (rdzeń -mistrz nie jest już odczuwany jako obcy), superniania itd.

Do zapożyczeń hybrydowych można zaliczyć także rozliczne formacje złożone z odziedziczonego rdzenia i zapożyczonego sufiksu słowotwórczego (odwrotnie niż w wypadku morfemowych zapożyczeń właściwych). Oprócz wymienionego już wyrazu pocałunek (odziedziczony przedrostek po-, odziedziczony rdzeń -cał- oraz zapożyczony przyrostek -unek) należą tu także opatrunek, opierunek, dziecinada, grzebiecista ‘zawodnik pływający stylem grzbietowym’, pomagier. Czasami niełatwo zdecydować, czy chodzi o przyrostek zapożyczony czy odziedziczony, jak w wypadku wyrazów podaż, sprzedaż. Dochodzi także do tworzenia nowych sufiksów poprzez połączenie elementu zapożyczonego z rodzimym, np. -istka / -ystka (feministka, marksistka, grzbiecistka).

4. Sztuczne, czyli wyrazy utworzone z obcych morfemów już na gruncie języka polskiego, np. hydroterapia, radiofonia, autokar, detronizacja, minibazar. Poszczególne morfemy mogą przy tym pochodzić z różnych języków (np. mini- ma rodowód łaciński, -bazar – perski, podobnie auto- łaciński, a -kar angielski). Wiele zapożyczeń sztucznych to tzw. europeizmy (internacjonalizmy), a więc wyrazy o rdzeniach najczęściej łacińskich i greckich, występujących w wielu językach europejskich.

Kategoria internacjonalizmów (właściwie europeizmów) jest szersza, gdyż część należących tu wyrazów została już uformowana w starożytności. Oprócz podanych należą tu także monarchia, demokracja, republika, socjalizm, kapitalizm, depresja, kontestacja, stenografia, energia, cytologia, platyna, telewizja, komputer, internet, sowietologia.

Nie wszystkie zapożyczenia sztuczne to europeizmy, część z nich występuje tylko w języku polskim, inne są co prawda rozpowszechnione, ale brak ich w niektórych szeroko znanych językach, jak w angielskim, francuskim, niemieckim, hiszpańskim czy włoskim. Należy wreszcie pamiętać, że odpowiedniki niektórych zapożyczeń sztucznych i europeizmów zarazem mogą przybierać w poszczególnych językach odmienne znaczenia. Np. odpowiednik polskiego wyrazu symfonia (będącego europeizmem) ma w języku nowogreckim znaczenie „zgoda”.

5. Semantyczne. W tej interesującej kategorii mieszczą się wyrazy, na ogół odziedziczone, które uzyskały nowe znaczenia pod wpływem obcym, np. zamek (pierwotnie urządzenie, potem także budowla, za językiem niemieckim), zabezpieczyć (pierwotnie tylko ‘uczynić bezpiecznym’, obecnie także ‘zapewnić, zaspokoić’ pod wpływem języka rosyjskiego). Do nowych zapożyczeń semantycznych (wciąż nie przez wszystkich akceptowanych) powstających pod wpływem znaczeń w języku angielskim należą obraz ‘film’, aktualny ‘bieżący, obecny’, a także ‘rzeczywisty’ (na razie przynajmniej to ostatnie znaczenie jest uważane za błąd językowy).

Wyżej wspomniano o podziale zapożyczeń na zapożyczenia właściwe i przeniknięcia. Według innego kryterium zapożyczenia dzieli się na leksykalne i nieleksykalne. Zapożyczenia leksykalne

Oprócz zapożyczeń leksykalnych (wyrazów pochodzenie obcego) wyróżniamy jeszcze trzy inne kategorie:

II. Drugim kryterium podziału zapożyczeń podział ze względu na postać. Rozróżniamy tu dwie klasy zapożyczeń:

1. Fonetyczne. Jest to najczęstsza i najbardziej typowa klasa. Wyraz przejmowany jest tak, jak się go wymawia (z uwagi na różnice systemu fonologicznego różnych języków, często w przybliżony sposób). Tam, gdzie to możliwe / konieczne, dostosowuje się pisownię wyrazu do jego wymowy. Przykłady (o znacznie zmienionej pisowni w stosunku do oryginału) to bagaż, bandaż, fajerwerk, majstersztyk, folksdojcz, oflag, slamsy, dżojstik, a także biznes, kemping, menedżer.

Nie można tu nie wtrącić uwagi, że z uwagi właśnie na wymowę trzeba będzie wcześniej czy później dostosować do niej pisownię takich wyrazów jak pab, Dablin (obecnie pub, Dublin, por. slamsy z ang. slums).

2. Graficzne. Tu należą na pewno notes, walkower czy laser, a z niewymienionych w źródle, które mnie zainspirowało – bungalow. Zapożyczeń tego rodzaju jest jednak mało, są one nietypowe, wręcz wyjątkowe, a każdy przypadek wymaga w zasadzie specjalnych objaśnień. Mimo to można tu wskazać na kilka prawidłowości.

Po pierwsze, graficznie są zapożyczane wyrazy obce złożone z elementów wyraźnie nawiązujących do łacińskich czy greckich, a także internacjonalizmy, które tylko w niektórych językach mają wymowę odbiegającą od pisowni (według kryteriów polskich). Należy tu na pewno wyraz radio, nawiązujący do łacińskiego radius ‘promień’ – zresztą źródłem najpewniej nie jest angielski, ale bezpośrednio włoski, gdzie wymowa jest regularna. Należy tu też autobus (formalnie zapożyczenie graficzne z francuskiego), faktycznie zapożyczenie sztuczne utworzone z elementów auto- i -bus (wyodrębniony z omnibus).

Po drugie, graficznie zapożyczane są wyrazy obce o wymowie takiej, że utrudniłaby ona odmianę. Na przykład notes pochodzi z francuskiego notes [note] – dzięki przywróceniu wymowy końcowemu -s wyraz uzyskał możliwość odmiany w języku polskim.

Po trzecie, graficznie zapożyczane są wyrazy wprowadzane do języka polskiego czy rozpowszechniane przez wybitne jednostki, często lekceważące wymowę obcą z powodu jej nieznajomości. Przykładem może tu być słynny koktajl, wymysł Boya-Żeleńskiego. Esperanto, język sztuczny, którego słownictwo można uznać za złożone w 100% z zapożyczeń, zawiera właśnie przykłady zapożyczeń graficznych dlatego, że jest tworem jednej osoby – doktora Ludwika Zamenhofa. Być może przyczyną graficznego przejmowania zapożyczeń było to, że twórca znał języki obce głównie ze słowników, i nie miał pojęcia o rzeczywistej wymowie, jednak bardziej prawdopodobne jest, że starał się przeprowadzać nieudolne próby etymologizowania wyrazów, biorąc za podstawę ich pisownię.

Istnieje jeszcze jedna okoliczność, a właściwie warunek, którego spełnienie umożliwia zapożyczenie graficzne. Otóż przed zapożyczeniem graficznym wyraz nie może być zapożyczony fonetycznie. Wypadki, gdy wyraz zapożyczony fonetycznie został nastąpnie zapożyczony graficznie zdarzają się skrajnie rzadko. Taki los spotkał wyraz keczup, dla którego wcześniej stosowano wymowę [keczap] bardziej zgodną z chińskim oryginałem (angielska forma ketchup była tylko pośrednia). W tym wypadku jednak najprawdopobniej na wymowie polskiej zaciążyła wymowa rosyjska (a także w innych językach ościennych).

Warto tu wspomnieć, że specjalny typ graficznego zapożyczania wyrazów tradycyjnie występuje pomiędzy językami używającymi chińskich ideogramów, a więc pomiędzy językami chińskimi, japońskim, koreańskim, niegdyś także wietnamskim. Pismo to używane jest w podobnej (jeśli nie identycznej) formie do zapisu róznych języków. Każdy jego znak oznacza jedną sylabę w języku średniochińskim, na ogół także we współczesnych językach chińskich, ale już niekoniecznie w japońskim czy koreańskim. Trzeba pamiętać, że języki chińskie z jednej strony, a japoński i koreański z drugiej są niespokrewnione ze sobą, a podobieństwa pewnych wyrazów wynikają tylko z faktu mnogości zapożyczeń. Ideogramy w języku japońskim czy koreańskim mają często dwa sposoby odczytywania: jeden oparty na wymowie chińskiej (na ogół mocno zmienionej, niekiedy nie do poznania) i drugi oparty na wymowie odziedziczonej, rdzennie japońskiej czy rdzennie koreańskiej. Zapożyczenie graficzne odbywa się w dość interesujący sposób. Najpierw wyraz w języku koreańskim czy japońskim (często złożony z morfemów odziedziczonych, niewystępujących w językach chińskich) zapisuje się ideogramami. Następnie tę właśnie postać wyrazu przejmuje język mandaryński lub inne języki chińskie (najbardziej znane to kantoński i szanghajski), ale już z wymową, jaką mają w tych językach znaki użyte do zapisu wyrazu. W efekcie rezultatem zapożyczenia japońskiej nazwy geograficznej Nagasaki jest chińska (mandaryńska) nazwa Zhangqi, a innej nazwy – Shimonoseki – jest mandaryńskie Xiaguan. Podobnie japońskie Suzuki to chińskie Lingmu, a koreański Kim Ir Sen to po chińsku Jin Richeng (tu akurat różnica bierze się tylko z odmiennej wymowy „chińskiej” tych samych znaków w różnych językach).

W naszej, europejskiej kulturze, swoistym odpowiednikiem pisma chińskiego jest język łaciński. Oznacza to, że przynajmniej w wypadku słownictwa naukowego, erudycyjnego, książkowego itd. najpierw istniejący wyraz doprowadzany jest do takiej postaci, jaką miałby w łacinie, gdyby istniał w tym języku, a następnie dopiero taka postać wyrazu jest zapożyczana do innego języka. To właśnie tłumaczy, dlaczego angielski wyraz “radar” przejęliśmy jako radar, a nie *rejdar.

Gdy etymologizacja (sztuczna latynizacja) nie jest możliwa, lub gdy związek nie jest oczywisty, wyraz przejmuje się fonetycznie (przykład: pub, którego związek z łacińskimi wyrazami w rodzaju publicus jest odległy i w rzeczywistości wyrazu pub nie da się doprowadzić do postaci łacińskiej). W czasach gdy znajomość angielskiego nie była jeszcze tak powszechna jak dziś, zapożyczano z tego języka więcej wyrazów w formie graficznej, np. klub. Jednak w dzisiejszych czasach gdy z językiem angielskim ma styczność bardzo wielu Polaków, już zapożyczone graficznie wyrazy uzyskują nową wymowę, zbliżoną do oryginalnej (i przez to niezgodną z pisownią w języku polskim). Dlatego dziś nikt lub niemal nikt nie wymawia już wyrazu quiz jako [kfiz] (według dawnego wzoru opartego na języku niemieckim), zanika “literowa” wymowa nazwy stolicy Irlandii, i zamiast Dublina pojawia się Dablin (na razie powszechnie w wymowie, wktótce też zapewne i w pisowni), zamiast westernu pojawił się [łestern], a zamiast stewarda – [stjuard]. Wyraz trust, niegdyś wymawiany literowo [trust] lub niedokładnie [trest], dziś już powszechnie wymawiany jest [trast], czyli maksymalnie blisko wymowy oryginalnej. Proces ten jest zupełnie naturalny i będzie się z czasem nasilał. Nie należy też mu specjalnie przeszkadzać, warto natomiast już teraz zadbać o zgodność pisowni z wymową (tj. o dostosowaniu pisowni do wymowy) – w przeciwnym wypadku z czasem różnice między pisownią a wymową w naszym języku staną się tak duże, jak dziś w angielskim.

III. Trzecim kryterium jest stopień przyswojenia. Rozróżnia się tutaj:

1. Wyrazy-cytaty, zupełnie nieprzyswojone, występujące w tekstach polskich jako obce wtręty. Wyrazy te zachowują obcą pisownię i w dużym stopniu także obcą wymowę, mogą więc zawierać głoski nieistniejące w polskich wyrazach rodzimych (np. [ð], [ü]) i mogą być akcentowane w nietypowy dla języka polskiego sposób. Wyrazy takie są oczywiście nieodmienne, np. Bundeswehra, au courrant, dies irae, sic!, curriculum vitae, vis-à-vis, come-back, copyright, comedie française, lady, dopisać można tu także sensu stricto, sensu lato, opus, intermezzo.

Wyrazy takie jak jury, menu, spaghetti, show, a także nazwy geograficzne jak Chile, Sydney, Brunei, pozostają zupełnie nieprzyswojone, mimo że weszły już do zasobów słownictwa polszczyzny ogólnej, są używane stosunkowo często i znane każdemu lub niemal każdemu Polakowi. Trudno nazwać je jednak obcymi wtrętami czy wyrazami-cytatami. Choć wyrazy te w dalszym ciągu zachowują oryginalną pisownię i są nieodmienne, autorzy „Encyklopedii” włączają je do następnej klasy.

Wyrazów takich nie ma sensu spolszczać na siłę, zresztą niekiedy byłoby to bardzo trudne. Mimo to niekiedy podejmowane są pewne próby spolszczania, zwł. graficznego, stąd pisownia lejdi w tytule jednego z filmów, albo też pisownia szoł (i odmienność tego wyrazu) w programach rozrywkowych.

2. Wyrazy częściowo przyswojone. Tu należą wyrazy o przyswojonej formie graficznej (tj. o polskiej ortografii zgodnej z wymową), ale wciąż nieodmienne, np. karibu, do niedawna kakao (wciąż w języku starannym), a pół wieku temu także radio i studio. Warto zauważyć, że granica między tą klasą a poprzednią jest płynna. Są przecież wyrazy, które nie wymagają zmiany pisowni, np. boa, emu.

Od wyrazów z tej grupy bardzo rzadko można tworzyć inne wyrazy. „Zdolność słowotwórcza” jest zwykle pierwszym symptomem przechodzenia do klasy trzeciej. I tak, skoro od kakao daje się utworzyć przymiotnik kakaowy, wyraz ten powinien być używany zgodnie z regułami polskiej gramatyki, tj. uzyskać pełną odmienność przez przypadki. Tak się właśnie obecnie dzieje w języku polskim.

3. Wyrazy całkowicie przyswojone to zapożyczenia, które zapisywane są zgodnie z regułami polskiej ortografii i które niczym specjalnym nie wyróżniają się od wyrazów odziedziczonych. Wyrazy całkowicie przyswojone są oczywiście odmienne. Niekiedy o tym, że są to zapożyczenia, świadczą tylko badania etymologów. Należą tu np. chleb, ołtarz, obiekt, autobus, album, radio, od niedawna także wideo.

Warto zauważyć, że w średniowieczu do zasobów języka polskiego weszła głoska [f] właśnie przez zapożyczenia. Niektóre przyswojone wtedy wyrazy uzyskały nawet wymiany samogłosek: ofiara : ofierze, a zatem zupełnie upodobniły się do wyrazów odziedziczonych.

Nie istnieją reguły mówiące, który wyraz i kiedy trafia do której z powyższych trzech klas. Na pewno w dużej mierze decyduje wymowa bliska polskim standardom i końcówka umożliwiająca tworzenie form odmiennych. Nazwy własne, zwłaszcza geograficzne, opierają się wszelkim próbom spolszczania dłużej niż inne wyrazy, także ze względu na ich znaczenie międzynarodowe.

Mało to, znane są wypadki, gdy rozmaite nawiedzone komisje i inne dziwne ciała zalecają zarzucenie form spolszczonych i powrót do postaci bliskim oryginalnym. Taki los spotkał niedawno nazwę stolicy Islandii, od dawna znanej w postaci całkowicie przyswojonej – Rejkiawik. Komuś postać ta przeszkadzała tak bardzo, że zapragnął powrotu do zapisu Reykjavik, który nawiasem mówiąc jest błędny – w oryginale nad literą i stoi akut: Reykjavík. Na podobnej zasadzie z iberyjskiej Galicji zrobiono nie wiadomo dlaczego Galicię, a co gorsza język galicyjski przechrzczono na galisyjski.

W powyższej klasyfikacji nie mieszczą się zupełnie wyrazy, które są odmienne, ale używają nadal nieprzyswojonej ortografii. Sztandarowym przykładem jest oczywiście wyraz weekend. Wypadki takie powinno się zdecydowanie eliminować z systemu języka. Innymi słowy, przynajmniej pospolite wyrazy odmienne powinny być zapisywane zgodnie z regułami ortografii polskiej.

Kłopot stanowią i będą zawsze stanowić nazwy własne, których często nie przyswaja się graficznie mimo ich odmienności. Dotyczy to w głównej mierze nazwisk. Byłoby dobrze, gdyby np. wprowadzić zasadę, że odmienne nazwy geograficzne i inne nazwy własne (z wyjątkiem nazwisk i ewentualnie imion) należy zapisywać zgodnie z zasadami polskiej ortografii.

Powinno się także konsekwentnie stosować absolutny zakaz łączenia w jednym wyrazie elementów przyswojonych z nieprzyswojonymi. Warto zwrócić uwagę, że jest to coś zupełnie innego niż łączenie elementów rodzimych z elementami obcego pochodzenia, bo takie wypadki zdarzają się przecież często (kompatybilność z zapożyczonym rdzeniem i rodzimym przyrostkiem -ość, pocałunek z rodzimym przedrostkiem i rdzeniem i zapożyczonym przyrostkiem -unek itd.). Chodzi raczej o to, że jeśli już jakiś wyraz zaczyna podlegać polskiemu słowotwórstwu, powinien bezwzględnie uzyskać odmianę i pisownię zgodną z regułami ortografii polskiej. Z tego właśnie względu niedopuszczalna powinna być np. pisownia bizneswoman (obie części są zapożyczone, ale pierwsza jest przyswojona, a druga nie).

IV. Czwartym kryterium jest podział ze względu na język pochodzenia. Tutaj da się rozróżnić bardzo wiele klas, gdyż w języku polskim występują nawet zapożyczenia z języka malajskiego (amok, orangutan) czy języków Indian południowoamerykańskich (kipu). Oprócz zapożyczeń bezpośrednich wyróżnia się jeszcze zapożyczenia pośrednie, a więc takie, które do polskiego dotarły przez inne języki. Znane przykłady to biskup, który ostatecznie pochodzi z greckiego episkopos, ale dostał się do nas kolejno przez łac. episcopus, staroniemieckie biskof i czeskie biskup.

Niekiedy jest tak, że co prawda wyraz przychodzi z jednego języka, ale na jego postać w języku polskim wpływa także inny język. I tak, czekolada pochodzi z azteckiego (język nahuatl) xocolatl [szokolatl], ale językami pośredniczącymi były hiszpański (chocolate) i włoski (cioccolata). Na postać polską wpłynęła jednak także forma niemiecka Schokolade z dźwięczną spółgłoską -d-. W gruncie rzeczy zapożyczanie europeizmów odbywa się na podobnej zasadzie: pod uwagę brana jest nie tylko postać w języku-dawcy, ale także domniemana forma, jaką wyraz przyjąłby w języku łacińskim.

Życzę owocnych studiów nad powyższym tekstem… Dla mnie to wprawka przed wersją ostateczną, którą umieszczę na mojej witrynie. Z tego względu będę wdzięczny za uwagi, najlepiej rzetelne i konstruktywne…

Przesyłam moc pozdrowień z dalekiego południa, i wracam do mało pasjonującego zajęcia, jakim jest zarabianie pieniędzy na pisaniu różnych dziwnych tekstów na jeszcze dziwniejsze tematy…

Grzegorz J.

Szanowna Pani Ewo!

Obawiam się, że sprawa nie jest możliwa niestety do rozstrzygnięcia, z co najmniej kilku powodów. Nawet w języku polskim, wszechstronnie zdawałoby się przebadanym lingwistycznie, nikt dotąd nie policzył dokładnie, ile wyrazów jest zapożyczonych. Ostatnio na przykład zaczęła się ukazywać seria słowników zapożyczeń, dotąd o ile wiem, wydano tomy poświęcone zapożyczeniom angielskim (tak ponoć licznym) i niemieckim, i ku konsternacji niektórych, okazało się z jednej strony, że każdy z tomów obejmuje (zaledwie) 2-3 tysiące jednostek leksykalnych (skoro w języku polskim używamy jakieś 130 tysięcy słów, to spodziewalibyśmy się znacznie więcej anglicyzmów i germanizmów, tymczasem…), a drugiej zaś strony nie jestem pewny kompletności tych zestawień, mam też kilka innych zastrzeżeń, o których za chwilę.

Ogólna i wiarygodna statystyka zapożyczeń w języku polskim nie istnieje, zresztą trudno się dziwić, skoro dostępne słowniki języka polskiego dalekie są od kompletności (i to mam na myśli naprawdę tylko słownictwo ogólne, i tę część słownictwa specjalistycznego, która pojawia się w tekstach publicystycznych i popularnonaukowych). Nie wiem, na ile lepiej jest w języku rosyjskim, podejrzewam, że wygląda to podobnie. W odniesieniu do takich języków jak kaszubski, łemkowski czy nawet macedoński brak nawet przybliżonych szacunków leksykalnych, a co dopiero mówić o statystyce zapożyczeń.

Problem, z którym się Pani do mnie zwraca, byłby pewnie świetnym tematem rozprawy habilitacyjnej, i to nie wiem, czy dla jednej osoby. Do przedyskutowania pozostaje zresztą cały szereg ważkich kwestii, i w zależności od sposobu odpowiedzi na postawione problemy uzyskane wyniki mogłyby się różnić diametralnie. Spróbuję kilka z tych kwestii wypunktować.

1. Ilość języków słowiańskich. W wydawanych u nas publikacjach do niedawna sprawa była prosta: istnieje 12 języków słowiańskich (polski, czeski, słowacki, dolnołużycki, górnołużycki; rosyjski, ukraiński, białoruski; bułgarski, macedoński, serbsko-chorwacki, słoweński). Zapominano na ogół o istnieniu języka cerkiewnosłowiańskiego, i to w co najmniej dwóch wersjach (starej i nowej). Scs jest pierwszym słowiańskim językiem literackim, znanym z dość bogatej literatury, ncs (nowo-cerkiewno-słowiański) jest używany wciąż w tekstach liturgicznych prawosławia. Do tego mamy jeszcze – jak by nie patrzeć – literacki język staroruski (różny od scs), którego przecież nie da się uznać za „starorosyjski”. Z języków wymarłych znamy jeszcze (niestety fragmentarycznie) co najmniej połabski i wschodniołużycki. Istnieją pewne inne wątpliwości odnośnie języków niegdyś istniejących, a znanych nauce (ot, choćby kwestia języka starobiałoruskiego).

W związku ze zmianami politycznymi mówi się ostatnio o 4 nowych językach na miejscu jednego, serbsko-chorwackiego, są to: serbski, chorwacki, bośniacki, czarnogórski. Języki te uzyskały w każdym razie status urzędowych. Od jakiegoś czasu mamy – z podobnej, legalistycznej przyczyny, ale nie tylko – jeszcze co najmniej dwa współczesne języki słowiańskie. Są to kaszubski i rusiński. Pierwszy jest u nas językiem, z którego można zdawać maturę (został więc w pełni zrównany w prawach np. ze słowackim czy litewskim), drugi (u nas znany jako często jako łemkowski) został już dawno skodyfikowany w Wojwodinie; dialekty Łemków, Bojków czy słowackich Rusinów wykazują pewną odrębność (także gramatyczną) i niekiedy przeciwstawia się je językowi z Wojwodiny (czyli faktycznie uznaje istnienie dwóch różnych języków – rusińskiego (czy też rusińsko-łemkowskiego) i rusnackiego (jugorusińskiego, tego z Wojwodiny). Ponadto niektórzy wyróżniają jako odrębne języki: rezjański, prekmurski, kajkawski, czakawski, burgenlandzki, molizański, banacki (to wszystko południowe), podlaski (białorusko-ukraiński, a więc wschodni), morawski, laski, a u nas też niektórzy głośno mówią o języku śląskim (zachodnie).

Pytanie brzmi zatem: które języki chce Pani porównywać (i dlaczego tylko te, a innych nie).

2. Które zapożyczenia chce Pani włączyć do statystyki.

I znów, problem tylko dla laika wydaje się nieistotny. Naukowiec jednak nie może tylko wzruszyć ramionami, bowiem zapożyczenie zapożyczeniu nierówne, a i kwestia, czy coś jest zapożyczeniem czy nie, pozostaje często otwarta.

Już gramatycy hinduscy epoki średnioindyjskiej wykoncypowali, że zamiast mówić o wyrazach odziedziczonych i zapożyczonych należy wyodrębnić 4 grupy. Nazwali je tatsama, tadbhava, deśya oraz videśi. Z tych czterech grup zapożyczenia mogą w zasadzie znaleźć się w każdej, podstawą klasyfikacji jest bowiem podobieństwo wyrazu do sanskrytu, z którego rozwinęły się języki średnioindyjskie (i w rezultacie także dzisiejsze). Dla języków słowiańskich takim punktem odniesienia byłby język prasłowiański, który jednak jest jedynie rekonstruowany. Jako pomocnicze punkty odniesienia należałoby też wskazać dawne języki słowiańskie.

Wyrazy typu tatsama w pojęciu gramatyków indyjskich nie różnią się „niczym” od sanskryckich (tzn. mają ten sam temat, końcówki mogą być już inne). W znakomitej większości są to zapożyczenia, choć trzeba pamiętać, że tu wliczano także wyrazy odziedziczone, których reguły fonetyczne oszczędziły i które po prostu nie uległy zmianie. Bez dodatkowych informacji wyrazów takich nie da się odróżnić od zapożyczeń z wcześniejszych faz języka.

W języku polskim do takich zapożyczonych wyrazów typu tatsama (bo tylko te nas interesują) zaliczylibyśmy „wir” – gdyby bowiem wyraz był odziedziczony, brzmiałby „*wier”.

W dobrze zbadanych pod tym kątem językach indyjskich niektóre tatsamy (“ardhatatsama” = półtatsamy) zmieniły tak bardzo swą postać fonetyczną, że wyglądają jak wyrazy odziedziczone. W rzeczywistości są to stare zapożyczenia z sanskrytu, często o podłożu dialektalnym. W polskim nie ma chyba takiego problemu, ale z problemem ardhatatsam być może mamy do czynienia w języku rosyjskim, do którego przeniknęła cała masa cerkiewizmów (jeśli uznamy staro-cerkiewno-słowiański za rodzaj prasłowiańskiego dialektu, analogia będzie bardzo dobra).

W osobną grupę wyrazów w rodzaju ardhatatsama należałoby chyba wyodrębnić zapożyczenia z jednego pokrewnego języka do drugiego, a także zapożyczenia w obrębie jednego języka: z dialektów do języka literackiego czy z jednego dialektu do drugiego. W polskim mamy przecież całkiem sporo bohemizmów, ukrainizmów, białorutenizmów czy rusycyzmów. Ot, wszystkie słowiańskie wyrazy zawierające w ortografii literę „h” (samo) są właśnie takimi zapożyczeniami z języków wywodzących się także z prasłowiańskiego. Wyrazów takich jest nadspodziewanie dużo, i w dodatku są one niekiedy słabo rozpoznawalne. Na przykład czechizmami są „władać” (odziedziczone byłoby „włodać”, rzeczywiście istniejące w stpol.), “serce” (odziedziczone byłoby „sierce”) czy nazwa miasta w którym mieszkam – „Libiąż” (wyraz odziedziczony brzmiałby „Lubiąż”, i rzeczywiście taka miejscowość też w Polsce istnieje). Z kolei doskonale znana „czereśnia” to rutenizm, z czego nie każdy zdaje sobie sprawę (rodzima „trześnia” znana jest głównie botanikom).

W językach nowoindyjskich oprócz starych tatsam (wyrazów zapożyczonych z sanskrytu w epoce średnioindyjskiej) mamy jeszcze nowe tatsamy, zapożyczone niedawno. Wbrew nazwie stare tatsamy uległy jednak pewnym zmianom fonetycznym. Nowe tatsamy brzmią w zasadzie tak jak w sanskrycie. W polskim taką „nową tatsamą” byłby – być może – wyraz Perun, wprowadzony (de facto zapożyczony!) stosunkowo niedawno i mający postać fonetyczną taką, jak w prasłowiańskim (pomijając kwestię końcówek).

Innym rodzajem nowych tatsam są wyrazy utworzone z elementów zapożyczonych, jednak dopiero na gruncie języka rodzimego. W zasadzie należą tu wszystkie derywaty oparte na rdzeniach obcego, ale słowiańskiego pochodzenia.

Wyrazy typu tadbhava to wyrazy odziedziczone, które zmieniły swą postać w wyniku zmian fonetycznych. Ta grupa w zasadzie nas nie interesuje – wydawałoby się, że nie są to bowiem zapożyczenia. Jednak nie do końca tak właśnie jest. Przecież już w epoce ogólnosłowiańskiej zapożyczano, i to sporo – z gockiego, z innych języków germańskich, z łaciny, z greki, z alańskiego i innych języków sarmackich. Niektóre z tych wyrazów brzmią dziś tak swojsko, że człowiek bez dostatecznej wiedzy nigdy za zapożyczenie je nie uzna. Jednak takie wyrazy jak “chleb” czy “chlew” znalazły się w wydanym niedawno „Słowniku zapożyczeń niemieckich w polszczyźnie” (SZNP, choć pochodzą najprawdopodobniej z gockiego). Są i takie wyrazy, w których nie wszyscy widzą zapożyczenia, np. „mleko”. W mojej skromnej opinii jest to wyraz pochodzący z tej samej epoki co “chleb”, i z tego samego germańskiego źródła – a jednak w SZNP się nie znalazł.

Dodam, że ludzie zapożyczali wyrazy w każdej epoce, z czego też trzeba sobie zdawać sprawę. Jednak im większa otchłań czasowa, tym mniej pewności. Języki słowiańskie mają prawdopodobnie sporo zapożyczeń italskich (z języka przedsłowiańskich Wenetów jak sądzę), ot, choćby „gąsior” czy “palec” (ten ostatni w łacinie występuje jako pollex ‘kciuk’; odpowiednikiem odziedziczonym jest zaginiony u nas “parst”, zachowały się tylko derywaty – „pierścień”, “naparstek”). Dyskutuje się także istnienie zapożyczeń kaukaskich czy semickich w językach indoeuropejskich; tu miałyby należeć na przykład niektóre liczebniki (zwłaszcza „5” z północnokaukaskiego, “7” z semickiego) oraz wyraz „gród”.

Pewnie, że gdzieś można postawić kreskę, poniżej której zapożyczeń nie będziemy już traktować jako takich. Naturalną rzeczą byłoby tu wskazanie okresu ogólnosłowiańskiego/prasłowiańskiego – tyle tylko, że języka wówczas używanego nie znamy (w przeciwieństwie do użytkowników języków indyjskich, gdyż prajęzyk – sanskryt – jest znany doskonale). I nie zawsze mamy pewność, co zostało zapożyczone w epoce ogólnosłowiańskiej, a co potem. Ot, taki wyraz „szałas” – znaleźć go można w wielu językach słowiańskich, ale zapożyczony został chyba dość późno, i potem wędrował sobie od języka do języka. Nie zawsze obraz jest jednak aż tak jasny, i trzeba by często o zaliczeniu danego wyrazu do zapożyczeń rozstrzygać arbitralnie.

Trzecią grupę wyrazów średnioindyjskich (a także nowoindyjskich) stanowią deśya – zapożyczenia z nieindyjskich języków krajowych. Na subkontynencie (wliczając Pakistan czy Nepal) oprócz języków indyjskich, wywodzących się z sanskrytu (faktycznie: wedyjskiego), używa się jeszcze języków co najmniej 3 innych rodzin językowych: drawidyjskich, austroazjatyckich (munda) oraz chińsko-tybetańskich, do tego dochodzą języki izolowane (buruszaski, nahali, kusunda – ten ostatni w Nepalu) i nieindyjskie języki indoeuropejskie (irańskie, nurystańskie, dardyjskie – w tym kaszmirski). W dzisiejszej terminologii deśya to wyrazy, które przeniknęły z substratu lub adstratu.

Trudno powiedzieć, co stanowiłoby odpowiednik wyrazów deśya w językach słowiańskich. Gdyby zasięg naszych rozważań nad zapożyczeniami rozszerzyć do początków naszej ery, tu znalazłyby się z pewnością germanizmy czy sarmatyzmy (a także starsze, domniemane zapożyczenia z italskiego języka Wenetów) – bo właśnie gocki, języki Sarmatów czy domniemany wenetyjski stanowiły substrat/adstrat/superstrat językowy słowiańskiego. Oprócz wzmiankowanych już wyżej, w tej grupie zapożyczeń znalazłoby się między innymi sporo terminów kulturowych czy religijnych (z wyrazem „Bóg” na czele).

Wydaje mi się także, że za współczesne deśya rozsądnym byłoby uznać wszelkie internacjonalizmy, wyrazy pochodzenia greckiego, łacińskiego, francuskiego, niemieckiego czy angielskiego. Języki te kształtowały bowiem to, co nazywamy kulturą europejską (wspólne słownictwo subkontynentu indyjskiego byłoby tu chyba dobrym odpowiednikiem). Charakter takich wyrazów, tj. rozpoznawanie ich jako zapożyczenia, nie budzi na ogół wątpliwości. Jednak w niektórych wypadkach odkrycie, że wyraz jest np. latynizmem czy grecyzmem, wprawia podmiot odkrycia w totalne osłupienie. Przykładami niech będą „sobota”, „anioł”, “msza”, “pacierz”, “ofiara”, “korab” (wyraz staropolski, zdawałoby się więc, że odziedziczony, tymczasem to najczystszy grecyzm!) czy “cerkiew”. Stare germanizmy (ale młodsze od zapożyczeń gockich) są także słabo rozpoznawalne: w wyrazach “mistrz”, „krzyż”, “beczka”, „cegła” czy “deska” nie każdy zobaczy zapożyczenia. W pewnych wypadkach mamy tu zresztą wątpliwości – wyraz „król” dość powszechnie uważa się za germańskie zapożyczenie (od imienia Karola Wielkiego), jednak pewni etymolodzy dopatrują się (wbrew logice) jego słowiańskich korzeni. Mam nadzieję, że przynajmniej niesłowiańskiego pochodzenia wyrazu “car” nikt nie kwestionuje…

Jak w wypadku tatsam, tak i w wypadku wyrazów deśya wiele jest derywatów utworzonych z zapożyczonych elementów już na gruncie języka-biorcy. Pół biedy, jeśli zapożyczony jest rdzeń. Zadam jednak konkretne pytanie: czy polski wyraz „pocałunek” należy uznać za zapożyczenie? Z pozoru jest to wyraz odziedziczony – i rzeczywiście rdzeń może mieć etymologię słowiańską i indoeuropejską. Jednak przecież przyrostek -unek jest pochodzenia niemieckiego (-ung). Czy liczyć ten wyraz wśród zapożyczeń czy nie?

Czwarta i ostatnia grupa to wyrazy typu videśi czyli zapożyczenia z innych kultur, najogólniej mówiąc. Są one chyba dość łatwo rozpoznawalne, tu należy choćby „kakao”, “czekolada” (choć dla laika wyraz ten brzmi bardzo z polska), “kawa”, “kajak” czy “amok”.

4. Aby dokładnie ustalić, który język słowiański jest najuboższy w zapożyczenia, trzeba się umówić nie tylko co do tego, które zapożyczenia będziemy wliczać, a które nie (np. czy także zapożyczenia międzydialektalne, albo zapożyczenia bardzo stare), ale także jak będziemy te zapożyczenia liczyć. Czy interesuje nas liczba bezwzględna? A może jednak udział procentowy zapożyczeń w słowniku?

Istnieją zapożyczenia, które używane są bardzo często. Ot, z nowych, niespolszczonych do końca zapożyczeń w języku polskim można tu wymienić „weekend” (albo spolszczony ostatnio ortograficznie „mejl”, o czym mało kto wie). Są też wyrazy zapożyczone, nawet te przynależne do języka ogólnego, których prawie się nie używa (bo na przykład wyszły z mody – ot, weźmy taki wyraz “apsztyfikant”, pisany też czasem “absztyfikant”, wyraz o ciemnej etymologii, jednak niewątpliwie zapożyczony). Może więc słusznie byłoby posłuchać niektórych językoznawców, i policzyć ilość wystąpień zapożyczeń w jakimś korpusie? Można sobie przecież wyobrazić język, w którego leksykonie roi się od zapożyczeń, ale zapożyczenia te nie są niemal używane. Obok tego może istnieć język, w którym zapożyczeń jest znacznie mniej, ale są one o wiele bardziej popularne. Wówczas statystyka słownikowa będzie się w sposób oczywisty kłócić z tzw. osłuchem języka.

Choć nie udzieliłem gotowej i konkretnej odpowiedzi na Pani problem, mam nadzieję, że udało mi się przekonać, że jednoznaczne jego rozwiązanie jest trudne, pracochłonne, a może nawet obiektywnie niemożliwe. Niestety, nauka ma to do siebie, że często nie tylko poszukuje dziury w całym, ale także takę dziurę znajduje… ku rozpaczy entuzjastów.

Łączę moc pozdrowień z Libiąża w województwie małopolskim

— Original Message —

From: Ewa Szymonik

To: Grzegorz Jagodziński grzegorj@interia.pl

Sent: Thursday, November 11, 2010 7:26 PM

Subject: zapożyczenia w j. słowiańskich

Witam,

Zwracam się do Pana z nurtującym mnie pytaniem dotyczącym zapożyczeń z języków obcych w językach słowiańskich. Wiadomo wszem i wobec, że spośród wszystkich j. słowiańskich najbardziej nasycowny zapożyczeniami jest j. rosyjski, który jednak język słowiański ma tych zapożyczeń najmniej? Podczas dyskusji na uczelni padła propozycja j. czeskiego, próbowałam go bronić wskazując na ogrom zapożyczeń z niemieckiego, które pozostały w tym języku mimo XIX–wiecznych zabiegów „oczyszczania” języka, nie potrafię jednak poprzeć się żadną lekturą. Podejrzewam, że pisząc artykuł o zapożyczeniach zetknął się Pan z tym problemem, proszę o pomoc.

Pozdrawiam

Ewa Szymonik

Prezentowany słownik zapożyczeń obejmuje wybór wyrazów zapożyczonych i pomija całkowicie nazwy własne, w tym geograficzne, a także zapożyczenie nieleksykalne (kalki językowe i zapożyczenia semantyczne). Szczególną kategorią zapożyczeń leksykalnych są wyrazy obcego pochodzenia, utworzone z rdzeni obcego pochodzenia i formantów słowotwórczych obcych lub rodzimych, albo też wyrazy hybrydowe, złożone z rdzeni rodzimych i formantów obcego pochodzenia. Niektóre z nich zostały uwzględnione w słowniku.

Słownik obejmuje niektóre ciekawsze zapożyczenia najnowsze, ale przede wszystkim zapożyczenia starszej daty, także niektóre wyrazy zapożyczone jeszcze w okresie ogólnosłowiańskim, a w niektórych wypadkach nawet wcześniej, w epoce ekspansji języków indoeuropejskich po terenie naszego kontynentu. Źródło zapożyczenia podano, o ile było ono możliwe do ustalenia. O niektórych wyrazach wiemy bowiem, że zostały zapożyczone,

medyk lekarz

litera

fryzjer, fryzura

malunek, rysunek, frasunek, gatunek, ratunek, trunek, rynsztunek, wizerunek, rabunek, poczęstunek, opatrunek, pocałunek, stosunek

tawerna, szkoła, matura, egzamin, mistrz, magister, doktor, docent, profesor, adiunkt, asystent, rektor, dyrektor, kierownik, kierownica, rura

uryna

dywan

błękit

bławatek chaber

kamera, aparat, radio, telewizor, rower, motor, motocykl, komora, komórka, telefon, mechanizm, maszyna, automat, instalacja, elektryczny, gaz

cegła

dach

deska hebel

hamulec krzyżulec, gargulec, krogulec, budulec, krępulec, szpikulec, wihajster, cyfra, zero, cyferblat, prysznic

fryzura cezura cenzura broszura klauzura

mistrz majster sztygar dziekan szef

klajster kurtka żakiet kamizelka skafander akwalung kostium

msza kielich ornat szata sutanna alba komża koloratka wino drink trunek smak gust

dysk

izba, komnata, sufit, komin, talerz

gmina, wójt, sołtys, burmistrz, prezydent, prezes

autobus, omnibus, trolejbus, metro, rower

prezent trend tendencja moda

szampan amok tramwaj agar keczup pomidor wawrzyn laur majeranek rozmaryn tymianek (?) łał ojej kryterium kategoria hurt czynsz próbować aprobować deprawować

pietruszka marchew kolendra koper fenkuł kmin kminek seler cebula por szpinak

auto

pub, bar, restauracja

termin, definicja, komentarz

Ależ nie ma w tym nic zagadkowego. Po polsku mówimy „przyjrzyj się słowom, których używasz” przecież nie z uwagi na odmianę, ale na składnię. Czasownik „używać” łączy się z dopełniaczem (używać czego?), a nie z biernikiem (! używać co), dlatego mówimy „których używasz”, a nie „które używasz”.
Użycie dopełniacza dla określenia dopełnienia bliższego pewnych czasowników jest elementem charakterystycznym dla pierwotnego języka Indoeuropejczyków, który zachował się w języku Słowian. Do dziś mówimy dotykać czegoś, pilnować czegoś, potrzebować czegoś czy właśnie używać czegoś (tego typu „wyjątków” składniowych jest oczywiście więcej). Używamy też dopełniacza po czasownikach zaprzeczonych (robię coś - ale nie robię czegoś), a także tych, które wyrażają ubytek lub coś negatywnego mimo braku odpowiedniej formy twierdzącej (np. brakować komuś czegoś, nienawidzić czegoś).
Te języki germańskie i italskie/romańskie, które w ogóle miały lub mają przypadki, nie wykazują podobnych osobliwości. Ślady takiej zróżnicowanej składni spotykamy jeszcze w staroislandzkim, ale w nowszych językach już jej praktycznie nie ma. Po angielsku co prawda wciąż mówimy „to be afraid of dogs” (bać się psów, z dopełniaczem jak po polsku), ale już np. „I miss you” (brakuje mi ciebie). Po prostu, w językach zachodniej Europy doszło do zrównania składni niemal wszystkich czasowników przechodnich. Widocznie stan taki, jaki jest do dziś u nas, okazał się dla ich użytkowników zbyt trudny…
W każdym razie prawdziwy miłośnik języka polskiego powinien zauważać ten archaizm zachowany w polskim (najlepiej ze wszystkich języków słowiańskich!) i nie powinien zastępować go konstrukcjami wzorowanymi na germańskich czy łacińskich. Błędy tego rodzaju brzmią naprawdę ohydnie, i to znacznie gorzej niż używanie zapożyczeń. Jak już pisałem w innym miejscu, zapożyczenia istnieją w każdym języku świata i w zasadzie nie ma w nich nic złego. Bez zapożyczeń trudno czasem nazwać pewne przedmioty i wynalazki, choćby takie jak autobus, rower, komputer czy telewizor. Złe są tylko te zapożyczenia, które nazywają rzeczy u nas już nazwane i dobrze rozróżniane (ot, po co nam „bar”, skoro mamy „jadłodajnię”? po co „auto”, skoro mamy „samochód”?). Ale już kopiowanie składniowych wzorców zapożyczonych z innych języków to coś, czego się da łatwo uniknąć. Bo przecież takie innowacje nie wnoszą niczego nowego do języka, a jedynie go zubożają.
Dlatego nie mówmy „używać coś”, „unikać coś”, „nie mieć coś” ani „brakuje mi coś” tak, jak to robią Germanie lub ludy romańskie, ale po polsku: „używać czegoś”, „unikać czegoś”, „nie mieć czegoś” i „brakuje mi czegoś”.

W każdym języku świata istnieją zapożyczenia, a w wielu z nich jest ich znacznie więcej niż w polskim. W angielskim liczba zapożyczeń sięga ok. 2/3 słownika, w japońskim według niektórych szacunków nawet 80%. Co ciekawe, w tym ostatnim wypadku chodzi o zapożyczenia z języka chińskiego, a „miłość” Japończyków i Chińczyków od wieków była równie „wielka”, jak Polaków i Niemców. I jakoś nikomu taka ilość zapożyczeń nie przeszkadza.

Generalnie prawdą jest, że Polacy przyjmują do swojego języka obce wyrazy, które wypierają wyrazy rodzimy, i jest to zjawisko negatywne. Ale też w wielu wypadkach wyrazy pochodzenia obcego zyskują nowe znaczenie, i dlatego nie da się ich zastąpić wyrazami swojskimi. A do tego usuwanie szeroko rozpowszechnionych zapożyczeń prowadziłoby do znacznego zubożenia języka.

Walka ze wszelkimi zapożyczeniami naraża walczącego na śmieszność. Mało to, jeśli postuluje się usunięcie danego wyrazu, to także wszystkich wyrazów utworzonych od niego. Nie da się dziś wyrugować z języka takich wyrazów, jak bóg, topór (z języków irańskich), chleb, chlew, mleko, most, dół, duma, dumny, deska, belka, pług, ściana, głaz, chwila, buk, cętka, pętla, pułk, wino, dług, gotowy, gotować, przygotować, krzepki, krzepa, mierzić, płakać, szkło, szklanka, cudzy (wszystkie to zapożyczenia germańskie lub wprost niemieckie!, ew. derywaty od takich wyrazów), lekarz (przyrostek -arz jest pochodzenia germańskiego lub łacińskiego, zresztą lek i leczyć to zapewne także zapożyczenia, i to germańskie!), gospoda, gospodarz, kupić, waga, ważyć, odważnik, lichwa, wał, mur, murarz, murarstwo, karb, bruk, kula (i ta okrągła, i ta do chodzenia o kuli), zegar, zegarek, zegarmistrz (jeśli nawet ktoś chciałby wystąpić przeciwko wielowiekowej POLSKIEJ tradycji używania słowa „zegar”, to jak poradzi sobie z zegarkiem i zegarmistrzem?), pudło, skrzynia, pieniądze, kwota, kasa, piła, pilnik, miecz, kubeł, kibel, siodło, cugle, ług, ługować, trąba, mosiądz, cyna, cynk, blacha, cegła (chyba nie zastąpi tego „kamieniem”?), buda, szyba, dach, dachówka, kuchnia, chrzest, chrześcijanin, jałmużna, post, pacierz, kaplica, kościół, cerkiew, klasztor, ofiara, papież, biskup, mnich, pop, ksiądz, książę, król, cesarz (a także car), berło, cło, myto, młyn, warownia, warować, bal (w każdym znaczeniu: bal drewna, bal = zabawa, także bal = bela, duża paczka), słup, beczka, blok, fajka, album, areszt, banda, barwa, farba (oba z niemieckiego), kolor (z łaciny), bursztyn, pigwa, bawełna, bukszpan, mięta, rzodkiew, śledź, osioł, bażant, królik, kot, lew, małpa, butla, butelka, kocioł, fartuch, chałat, mundur, sweter, dres, ocet, bigos, żur, zupa (tak! nazwy tych POLSKICH dań pochodzą z niemieckiego!), kotlet, sznycel, cukier, cukierek, brukiew, kapusta (z łaciny!), błękit, błękitny, brak, brakować, braknąć, zabraknąć, zero, plus, minus, cecha, cech, hełm, cel, celować, cerować, herbata (z łaciny), czajnik (rdzeń z chińskiego przez rosyjski), mistrz, magister, doktor, profesor i wiele, wiele innych. Nb. zapożyczeniem jest nawet władca (z czeskiego). Co do niektórych wyrazów nie ma pewności, ale jest wysokie prawdopodobieństwo, że są to zapożyczenia, np. biada, bieda, bok, jawor, klej, kłaść. Proponuję zająć się po kolei każdym z tych wyrazów i zaproponować dla nich rodzimy odpowiednik – życzę powodzenia!

W wypadku parkingu w znaczeniu „miejsce” na ogół można bez szkody użyć słowa „postój”. Jednak już nie da się sensownie zastąpić wyrazów „parkowanie” i „parkować”.

Śruba wkręt. Wystarczy odrobina wiedzy technicznej, żeby wiedzieć ze śruba i wkręt to zasadniczo dwa inne przedmioty; mylenie ich ze sobą to przejaw ignorancji. No ale podejrzewam, że prościej pleść ten humanistyczny bełkot bez pojęcia o czym się pisze

Fakt, że śruba i wkręt to dwie różne rzeczy, nie ma nic wspólnego z napastliwością. Jest to suche stwierdzenie faktu.

Śruba nie jest wkrętem, ani wkręt nie jest śrubą. Nie ma znaczenia, do czego służy jedno czy drugie. Nie wszystko, co służy do wkręcania, jest wkrętem. Nie ma się co przekomarzać - takie są fakty. A o faktach się nie dyskutuje. A próba rozszerzenia znaczenia wkrętu na śrubę byłaby po pierwsze wyrazem zubożenia języka, a po drugie i tak nikt by tego nie zaakceptował.

A jeśli ktoś nie rozumie, że zubożenie oznacza pozbywanie się potrzebnych wyrazów, to znaczy, że nie znajdę z taką osobą wspólnego języka. Nie wszyscy niestety opierają swoje wywody na logice. Są tacy, którzy zamiast zdrowego myślenia wolą zaślepiającą i fanatyczną ideologię. Dyskusja z fanatykami jest stratą czasu.
Proponuję naprawdę zakończyć tę nic niewnoszącą „dyskusję” (jak mówiłem, o faktach się nie dyskutuje). Zamiast tego odsyłam do dobrych słowników czy encyklopedii celem dowiedzenia się, czym wkręt różni się od śruby.
W języku polskim roi się od zapożyczeń różnej daty i wiele z nich tak wrosło w naszą mowę, że zupełnie nie zauważamy ich obcości. Śruba też przecież nie wygląda na wyraz obcy (zawiera polskie „ś”). Na obce wyrazy nie wyglądają też takie, jak cegła, deska, izba, rower, mleko, chleb, pieniądze - a przecież są to wszystko zapożyczenia (i to o zgrozo germańskie). Walka z nimi (podobnie zresztą jak i ze śrubą) byłaby zwykłą donkiszoterią. Walką z wiatrakami.

A przepraszam, żeby się znać na tym, o czym się mówi, to trzeba zaraz kończyć studia w danym zakresie? A ty skończyłeś studia językoznawcze, skoro w ogóle próbujesz wypowiadać się na temat zapożyczeń?

Wyjaśnię coś bardzo grzecznie i uczynię to po raz ostatni. Zgłaszając akces do tej grupy rozumiałem, że dyskutuje się tu o języku, a nie o mojej skromnej osobie. Nie interesowało mnie, kim jest osobnik wstydzący się własnego nazwiska i podpisujący się pseudonimem „Słowięź”. Ba, wyraziłem jedynie własną opinię na omawiane przez niego tematy. Rozumiem, że nie naruszyłem tym niczyjej godności ani praw.
Jeśli ktoś ma argumenty, by nie zgadzać się z tym, co piszę, proszę bardzo, niech przedstawi swoje. Na przykład twierdzę (nie tylko ja w tym wątku zresztą!), że śruba nie jest wkrętem. Jeśli ktoś się z tym nie zgadza, proszę bardzo, niech to udowodni. Tak właśnie czynią ludzie kulturalni i dobrze wychowani.
Ale po co takie niezdrowe zainteresowanie moją osobą? Jakie to ma ostatecznie znaczenie, czy mam studia czy nie mam? Kogo to obchodzi? Ważne jest chyba to, czy moje ARGUMENTY są słuszne. Jak chcesz ze mną rozmawiać, to nie o mojej nieomylności, a o tym, co każe mi uważać tak a nie inaczej.
Takie są zasady dyskusji. Ja Ciebie nie pytam, jakim prawem twierdzisz to, co twierdzisz. Nie obchodzi mnie, dlaczego uważasz, że wiesz o języku więcej niż ja. Nie pytam o to, jaką szkołę skończyłeś i czy w ogóle jakąkolwiek. Nie wypominam Ci nawet to, że tylko durny gimbus odpowiada na argument „odnosi się wrażenie, że uważasz się za osobę nieomylną”.
A co, ty uważasz się za nieomylnego? To skoro zamiast dyskutować o temacie zająłeś się moją osobą, może teraz przedstawisz, jakie ty masz prawo do tego, by się ze mną nie zgadzać? Na jakiej podstawie twierdzisz, że nie mam racji? Ile książek przeczytałeś i jakie wnioski z nich wyciągnąłeś? A może zaczniesz od tego, by podać swoje imię i nazwisko i wykształcenie?
Ja nie mam ochoty z tobą poruszać tych tematów. Więc nie odpowiadaj na te pytania, ale też mówiąc delikatnie, zejdź ze mnie. Masz coś do zarzucenia faktom, które przywołuję, to udowodnij to, a nie próbuj atakować mojego wykształcenia ani nie baw się we wróżkę i nie wypisuj tu takich bzdur o mojej nieomylności.
Mówiąc w skrócie: facet, zajmij się wkrętem i śrubą, a nie mną!

Cmentarz mogilnik. Cmentarz pochodzi od greckiego koimētērion, a nie ! komentarion. Mogilnik (błędnie nazywany mogielnik) to rodzaj składowiska dla najbardziej niebezpiecznych substancji. Miejsce wyznaczone do stałego przechowywania nierozkładalnych odpadów trujących lub promieniotwórczych, przeterminowanych środków ochrony roślin, środków farmaceutycznych, skażonych opakowań itp., zabezpieczone przed kontaktem zarówno z wodami gruntowymi, jak i atmosferą. Najczęściej mogilniki występują w postaci uszczelnionych betonowych magazynów.

Posesja posiadłość. Posesja nie jest „odpadem amerykańskim”, ale zapożyczeniem łacińskim. Do angielskiego dostała się równolegle. Ciekawe, że tam jakoś nikt nie rozdziera szat z tego powodu, że język angielski jest przepełniony wyrazami pochodzenia łacińskiego.

Parking postój. W każdym języku świata istnieją zapożyczenia, a w wielu z nich jest ich znacznie więcej niż w polskim. W angielskim liczba zapożyczeń sięga ok. 2/3 słownika, w japońskim według niektórych szacunków nawet 80%. Co ciekawe, w tym ostatnim wypadku chodzi o zapożyczenia z języka chińskiego, a „miłość” Japończyków i Chińczyków od wieków była równie „wielka”, jak Polaków i Niemców. I jakoś nikomu taka ilość zapożyczeń nie przeszkadza.
Generalnie prawdą jest, że Polacy przyjmują do swojego języka obce wyrazy, które wypierają wyrazy rodzimy, i jest to zjawisko negatywne. Ale też w wielu wypadkach wyrazy pochodzenia obcego zyskują nowe znaczenie, i dlatego nie da się ich zastąpić wyrazami swojskimi. A do tego usuwanie szeroko rozpowszechnionych zapożyczeń prowadziłoby do znacznego zubożenia języka.
Walka ze wszelkimi zapożyczeniami naraża walczącego na śmieszność. Mało to, jeśli postuluje się usunięcie danego wyrazu, to także wszystkich wyrazów utworzonych od niego. Nie da się dziś wyrugować z języka takich wyrazów, jak bóg, topór (z języków irańskich), chleb, chlew, mleko, most, dół, duma, dumny, deska, belka, pług, ściana, głaz, chwila, buk, cętka, pętla, pułk, wino, dług, gotowy, gotować, przygotować, krzepki, krzepa, mierzić, płakać, szkło, szklanka, cudzy (wszystkie to zapożyczenia germańskie lub wprost niemieckie!, ew. derywaty od takich wyrazów), lekarz (przyrostek -arz jest pochodzenia germańskiego lub łacińskiego, zresztą lek i leczyć to zapewne także zapożyczenia, i to germańskie!), gospoda, gospodarz, kupić, waga, ważyć, odważnik, lichwa, wał, mur, murarz, murarstwo, karb, bruk, kula (i ta okrągła, i ta do chodzenia o kuli), zegar, zegarek, zegarmistrz (jeśli nawet ktoś chciałby wystąpić przeciwko wielowiekowej POLSKIEJ tradycji używania słowa „zegar”, to jak poradzi sobie z zegarkiem i zegarmistrzem?), pudło, skrzynia, pieniądze, kwota, kasa, piła, pilnik, miecz, kubeł, kibel, siodło, cugle, ług, ługować, trąba, mosiądz, cyna, cynk, blacha, cegła (chyba nie zastąpi tego „kamieniem”?), buda, szyba, dach, dachówka, kuchnia, chrzest, chrześcijanin, jałmużna, post, pacierz, kaplica, kościół, cerkiew, klasztor, ofiara, papież, biskup, mnich, pop, ksiądz, książę, król, cesarz (a także car), berło, cło, myto, młyn, warownia, warować, bal (w każdym znaczeniu: bal drewna, bal = zabawa, także bal = bela, duża paczka), słup, beczka, blok, fajka, album, areszt, banda, barwa, farba (oba z niemieckiego), kolor (z łaciny), bursztyn, pigwa, bawełna, bukszpan, mięta, rzodkiew, śledź, osioł, bażant, królik, kot, lew, małpa, butla, butelka, kocioł, fartuch, chałat, mundur, sweter, dres, ocet, bigos, żur, zupa (tak! nazwy tych POLSKICH dań pochodzą z niemieckiego!), kotlet, sznycel, cukier, cukierek, brukiew, kapusta (z łaciny!), błękit, błękitny, brak, brakować, braknąć, zabraknąć, zero, plus, minus, cecha, cech, hełm, cel, celować, cerować, herbata (z łaciny), czajnik (rdzeń z chińskiego przez rosyjski), mistrz, magister, doktor, profesor i wiele, wiele innych. Nb. zapożyczeniem jest nawet władca (z czeskiego). Co do niektórych wyrazów nie ma pewności, ale jest wysokie prawdopodobieństwo, że są to zapożyczenia, np. biada, bieda, bok, jawor, klej, kłaść. Proponuję zająć się po kolei każdym z tych wyrazów i zaproponować dla nich rodzimy odpowiednik – życzę powodzenia!
W wypadku parkingu w znaczeniu „miejsce” na ogół można bez szkody użyć słowa „postój”. Jednak już nie da się sensownie zastąpić wyrazów „parkowanie” i „parkować”.

Owszem. Język rodzimy jest pięknym i bogatym w słownictwo językiem. Język polski w takim kształcie, w jakim go obecnie używamy jest niesamowicie zaśmiecony obcymi naleciałościami. Co czwarte słowo używane jest pochodzenia obcego. W mowie potocznej jest jeszcze gorzej. Najgorsze jest to, że większość tych obcych słów można bez większego wysiłku zastąpić słowami rodzimymi. Niestety większość z Nas nie zdaje sobie nawet sprawy, że używa obcych wyrazów, albo nie uważa tego za rzecz istotną. Weźmy choćby takie obce słowa, które można bez uszczerbku zastąpić rodzimymi: wibracja = drganie, informacja=wiadomość, forma=kształt, postać. Trzeba uczyć się na nowo języka rodzimego. Język polski staje się coraz bardziej obcy.

Forma = kształt… no cóż… Forma pochodzi z łaciny, kształt z niemieckiego (Gestalt). Zamienił stryjek siekierkę na kijek.

Mebel

Parasol (wł) deszczochron, deszczosłon, mimodeszcz.

Puls tętno. Niem Puls?

Szok wstrząs. Ang. shock. Szok w języku polskim znaczy co innego niż wstrząs. Usunięcie wyrazu „szok” skutkowałoby zubożeniem języka i trudnościami w komunikacji.
Poza tym co zrobić z wyrazami „szokować” i „zszokowany”? Zastąpienie ich przez „wstrząsać” i „wstrząśnięty” może prowadzić do sytuacji niejasnych, a nawet śmiesznych. Pozbawiłoby to język niezbędnej precyzji.

Zapożyczanie nie jest zaśmiecaniem, ale wzbogacaniem, i nie trwa tysiąc lat, a odkąd w ogóle istnieją różne języki. A język polski jest właśnie dlatego taki bogaty, że zapożyczał przez wieki z języków obcych.
Argument o niezrozumiałości języka lekarzy jest śmieszny, szczególnie w tym kontekście. W końcu każdy wie, czym jest szok, a czym jest wstrząs. I każdy wie, że są to dwie różne rzeczy.

Hołd cześć Niem. Huld cześć. W jaki zatem sposób oddać wyraz „zhołdować kogoś”? Przecież to nie to samo co „uczcić” - wręcz przeciwnie! Hołdowanie to nie czczenie, ale podbój, czynienie sobie kogoś poddanym. A więc i hołd to wcale nie cześć.

Zegar czasomierz. Niem. Seiger. A zegarek? Czasomierzyk?

OK tak jest. Nie ma języka „mangingo”, jest mandingo. W wolof i mandingo cytowane wyrazy nie są źródłami, ale zapożyczeniami z angielskiego. Angielskie OK nie pochodzi od żadnego „murzyńskiego”, ale jest fonetyzowanym skrótem od „all correct”.

Jak się chce coś pisać, to może najpierw wypadałoby trochę poczytać? Np. tu: https://en.oxforddictionaries.com/explore/what-is-the-origin-of-the-word-ok https://en.oxforddictionaries.com/explore/what-is-the-origin-of-the-word-ok

Szlak ścieżka.

Szlak nie pochodzi od węża ani od wicia się, ale ze średniogórnoniemieckiego slac/slag ‘koleina, ślad, droga’. Dziś Schlag uderzenie. Czytanie książek nie gryzie. Polecam lekturę kilku z nich przed publikowaniem fałszywych informacji.

Poza tym nie znaczy „ścieżka”. Szlak turystyczny może przebiegać ścieżką albo np. ulicą. Jak wówczas powiedzieć? Ścieżka przebiega ulicą, a nie ścieżką? Przecież to śmieszne!

Wyraz „szlak” zapożyczono dlatego, że nie było rodzimego odpowiednika. I nie ma go nadal. Nic i nikt tego nie zmieni.

turysta podróżnik. ang. tourist. Podróżnik to ten, kto podróżuje. Turysta to ten, kto zwiedza. Nie można turysty nazywać podróżnikiem.
Np. podróżnikiem był ś.p. Tony Halik. Na pewno nie był turystą!

Wakacje wolne. Łac. vacatio. Wakacje to nie wolne! Wakacje to czas wolny od nauki. Wolne to można sobie wziąć na żądanie, Wakacje to okres w ciągu roku. Ludzie dorośli pracują przez wakacje, o ile akurat nie są na urlopie. Więc jakby to brzmiało? Ludzie pracują w czasie wolnego? Przecież to jest śmieszne i bezsensowne!

Szacunek uznanie niem. Schatzung

Informacja wiadomość ang?. Informacja nie jest wiadomością, a przynajmniej nie zawsze. Np. mówi się, że istotą życia jest przemiana materii, energii i informacji. Na pewno nie chodzi o przemianę wiadomości!

Hamulec zatrzymak (!?) Niem. Hemmholz

Problem kłopot (ang?)

Kartofel ziemniak. O ile generalnie krzywo patrzę na postulaty usuwania z języka polskiego jego bogactwa, o tyle w wypadku kartofla się zgadzam - ziemniak brzmi lepiej, a poza tym część Polaków i tak używa tego słowa (w tym ja). Propagujmy zatem ziemniaki zamiast kartofli!
Na marginesie zauważę jednak, że pyra na pewno nie ma żadnego związku z Peru - to oczywista bajka. Jednak z naukowych hipotez wiąże ten regionalny wyraz z nazwą gruszki (że niby ziemniak to ziemna gruszka). Jednak całkiem możliwe, że źródłem rzeczywiście było francuskie purée.

Auto samochód. Według Słownika zapożyczeń niemieckich w polszczyźnie „auto” jest słowem przestarzałym. Należy się tylko cieszyć, że wracamy do rodzimego synonimu „samochód”.

Weekend koniec tygodnia

Szuflada wysuwnica (?!). Niem. Schublade

Urlop wolne. niem. Urlaub. Urlop to wolne i wakacje to też wolne? Po pierwsze, takie postawienie sprawy oznaczałoby zubożenie języka, odbierałoby możliwość precyzyjnego wysłowienia się. Po drugie wolne to dzień wolny od pracy, podczas gdy urlop oznacza zupełnie coś innego. SJP definiuje urlop tak: „ustawowo zagwarantowana płatna lub niepłatna przerwa w wykonywaniu pracy; też: przerwa w służbie wojskowej, w odbywaniu kary pozbawienia wolności itp”.
Jak widać to coś zupełnie innego niż „wolne”…

Stres napięcie ang. stress

Ktoś przeżył napięcie? Nie brzmi to niestety po polsku… i sugeruje (być może), że ktoś przeżył zetknięcie z przewodem elektrycznym pod napięciem.
Stres to termin naukowy, psychologiczny. Nie można go tak po prostu zwulgaryzować, zastąpić słowem pospolitym.

Spacer przechadzka niem. spazieren

Postulat żądanie

Grzegorz Jagodziński
Grzegorz Jagodziński Adam Cygański Postulat to nie żądanie… SJP definiuje ten wyraz tak:

1. «życzenie, dotyczące spraw politycznych, społecznych lub ekonomicznych»

2. filoz. «wypowiedź wyrażająca jakąś normę lub regułę, domagająca się realizacji określonych wartości»

3. log. «teza przyjmowana bez dowodu, stanowiąca punkt wyjścia i podstawę w dowodzeniu innych twierdzeń»

https://sjp.pwn.pl/sjp/;2572206

Fajny dobry. Ang. fine? Fajny niekoniecznie znaczy dobry! Może również znaczyć miły, ładny, modny, poręczny itd.
Niewątpliwie słowo to jest nadużywane i będąc niedoprecyzowane, służy jako językowy wytrych, ale to nie oznacza jeszcze, że jeden wytrych należy zastąpić innym, jeszcze mniej sprecyzowanym.

Geny nie mają nic do etnosów/nacji/narodów. Tacy na przykład Macedończycy stworzyli pierwszy język literacki Słowian, staro-cerkiewno-słowiański, zgodnie z logiką autora tych bzdur, Słowianami nie są w ogóle, bo R1a1 jest u nich haplogrupą domieszkową.
Słowianie jeżeli wykazują podobieństwo kulturowe, to nie do Ariów, a do Irańczyków. Ariowie, czyli indoeuropejscy użytkownicy języków indyjskich, czcili na przykład istoty, których nazwa odpowiada słowiańskim dziwom, które z kolei odpowiadają irańskim złym duchom. Samo wytworzenie tożsamości irańskiej polegało właśnie prawdopodobnie na schizmie religijnej. Dawnych bogów (indoaryjskie deva(s), łac. deus) uznano za demony, zaś do rangi głównych bóstw podniesiono dawne drobne duchy, określane terminem b(h)agas. Słowianie zapożyczyli tę koncepcję od Irańczyków, zapewne od ludów scytyjsko-sarmackich.
Awesta nie była Wedą!!! Wedy to święte księgi hinduizmu. Awesta zawiera koncepcje pod wieloma względami przeciwne, i jest księgą irańską, a nie hinduską.
Podobieństwo językowe Słowian do ludów indoirańskich niewątpliwie istnieje, ale czy rzeczywiście jest takie duże? Jest to teza bardzo wątpliwa, po prostu fałszywa. Dość przypomnieć, że w przypadkach zależnych występuje w językach słowiańskich -m- (np. domo-m, doma-mi, o ni-m, i-m, dwo-ma), tak samo jest w jęz. bałt. (litewski, łotewski) i uwaga! - germańskich (niem. dem = temu, ihm - jemu)! Języki indoirańskie, tak samo jak italskie (łacina) czy celtyckie, a także grecki, nie mają śladów tego -m-, występuje u nich za to -bh- (greckie ph, łac. i celtyckie b).
Jak widać, pewne cechy (rozwój satemowy) łączy języki słowiańskie z bałtyjskimi, albańskim, ormiańskim i indoirańskimi, podczas gdy inne (końcówki z elementem -m-) z językami bałtyjskimi i germańskimi (ku rozpaczy wszystkich piewców związków słowiańsko-indoirańskich…)

Łacińskie: kościół, msza, pacierz, proboszcz, dokument, termin, komisja, kolumna, akt, studia, liceum, wakacje

Niemieckie: urlop, fałsz, hak, blacha, kelner, szpadel, kartofel, flaszka, rura, dach, cel, smar, szlifować, auto, spacer, kasa, mur, kierować, kierownica, kierunek

Angielskie: internet, fajny, łikend, okej, komputer, hotel, radio, stres, szok, super, ekstra, profesjonalny, sweter, konto, dżinsy, menadżer, kamping, parking

chryzantema złocień

aluminium glin


Trudno się zgodzić z takim poglądem - zapożyczenia od zawsze wzbogacały zasób naszego słownictwa, i nie jest możliwe, by nagle ni stąd ni zowąd ten proces zatrzymać. Zapożyczone są przecież nawet tak „oczywiście polskie” wyrazy, jak chleb, mleko, chlew, ściana, strzała, siodło, pieniądz (zapożyczone jeszcze w epoce prasłowiańskiej), ksiądz, kilof, cegła, zegar, lejce, lenno, fiołek, kombi, reja, kufer, kubeł, kibel, barwa, farba (o zgrozo, z języków germańskich, a później wprost z niemieckiego!, niektóre wyrazy kilkakrotnie, jak dwie ostatnie pary), zapożyczony jest też wyraz kobieta (według Bańkowskiego, z którym się zgadzam, z dolnoniemieckiego kob jeit czyli koza z chlewa - dlatego wyraz ten jeszcze 100 lat temu był uważany za niegodne określenie dam). Przez wieki zapożyczaliśmy tonami z łaciny (kościół, pacierz, religia, msza, atrament, rejestr, akt, komisja, termin, traktat, kwadrat, muzeum, szkoła, liceum i olbrzymia ilość innych), dokonywaliśmy także kalk składniowych - rzeczpospolita jest najlepszym przykładem) i z francuskiego (fryzjer, balon, bagaż, mebel, kabina, kompot, marmolada, bal ‘zabawa’, teren, ale lista jest bardzo długa). Mnóstwo elementów naszego słownika to zapożyczenia z czeskiego i ukraińskiego, z czego na ogół nie zdajemy sobie zupełnie sprawy; wymienię tu tylko wyrazy brama, władza, czyhać, hańba, robot, pawlacz, a także nowsze z rosyjskiego (czajnik, zsyłka, kolektyw, sputnik, czort, chałtura, dacza). Dlaczego to akurat angielski miałby być dziś na cenzurowanym?

Z angielskiego przyszło do nas sporo wyrazów, i już się dobrze zadomowiły w naszym języku; można tu wymienić słowa aborcja, adapter, admirał, atol, autokar, bar, barman, bikini, biznes, biznesmen, bojkot, brojler, budżet, bus, celebryta, czarter, czek, daltonizm, dansing, detektyw, didżej, DNA, dolar, dryf, dyskont, dżem, dżin ‘napój’, dżokej, dżungla, egoizm, eksport, elastyczny, elf, esej, festiwal, finisz, flanela, fleczer, folder, fundamentalny, giaur, gokart, gol, golf, gong, graham, grejpfrut, haj, halibut, hipis, hobby, hoja, hostessa, import, infolinia, interfejs, jard, kajak, keczup, kiper, klakson, klips, klub, koks, koktajl, kombajn, komputer, kontener, kraksa, kuter, kwiz, laser, lider, lincz, logarytm, mahoń, mandryl, mażoretka, mecz, mikser, mityng, moher, mokasyn, motel, napalm, nylon, opos, parking, parkować, pikap, pitbul, piżama, plastik, poker, poncz, radar, rajd, rekord, relaks, riksza, RNA, rodeo, rower, rum, sejf, seks, serial, silikon, skalp, skunks, skuter, skwer, slang, slogan, smog, snajper, sonar, sprej, sprint, sprinter, standard, start, stek, stop, strajk, stres, stylon, sufrażystka, supermarket, suweren, sweter, szampon, szeryf, szorty, szterling, szyling, tajfun, tandem, teflon, teledysk, tender, terier, terminal, test, tips, tost, tramwaj, trauler, trend, trik, trolejbus, tunel, unit, wagon, weekend, welwet, wideo, wideoklip, wiktuał, żyletka. Lista przytłaczająco długa? Wiele pozycji nie wygląda w ogóle na anglicyzmy? Część z tych wyrazów ma dalsze korzenie (pochodzi z łaciny lub języków egzotycznych), jednak do polskiego przyszły przez angielski. Niektóre są dość niszowe, jednak trudno wyobrazić sobie dziś życia bez takich terminów, jak żyletka, klub czy mecz.

I powiem dość zdecydowanie: usiłowanie usunięcia wszystkich tych (i masy innych) wyrazów z naszego języka byłoby po pierwsze syzyfową pracą, po drugie próbą zawracania rzeki kijem (zapożyczenia miały miejsce zawsze, od początku zróżnicowania ludzkiej mowy kilkadziesiąt lub kilkaset tysięcy lat temu), po trzecie narażeniem się na śmieszność tego, kto rzuca takie wezwania. Język jest tworem społecznym, nie da się zabronić ludziom mówić tak, jak im się podoba. Jednostka może czasem wpłynąć na ten czy inny element języka, ale po pierwsze musi to być ktoś obdarzony wyjątkową charyzmą, by inni zechcieli go naśladować, po drugie zaś i tak takie działanie dotyczyć może spraw jednostkowych, nigdy problemu całościowego. Co więcej, charyzmatyczne rozstrzygnięcia dotyczą raczej zapożyczania niż jego braku! Przykładem niech będzie wyraz koktajl, wprowadzony w tej właśnie postaci do polszczyzny przez Boya-Żeleńskiego.

Bardzo wielu wyrazów obcego pochodzenia nie da się ani zaadoptować (a co to dokładnie znaczy?) ani tym bardziej przetłumaczyć czy w inny sposób usunąć. Jak na przykład pozbyć się „interfejsu”? Przetłumaczyć jako międzymordzie? Wolne żarty! A co zrobić z mejlem? Używać długiego i nieporęcznego terminu „wiadomość poczty elektronicznej”? Wbrew regule Zipfa, mówiącej, że często używane elementy języka muszą się skrócić? I skracają się! Właśnie dlatego nikt nie mówi „poczta elektroniczna”, za to „mejl” (niestety wciąż niekiedy pisane z angielska, choć spolszczona ortografia jest już dopuszczalna) jest używane przez wszystkich. A czym zastąpić sms? Krótką wiadomością tekstową? KWT? Podobne próby już były, zamiast USA pisano SZAP. I co to dało? Przeszło do historii. To się po prostu nie sprawdza w praktyce, i nie można ludziom narzucać takich wrogich rozwiązań.

Weekend jest tak przydatnym i tak rozpowszechnionym wyrazem, że trzeba raz na zawsze zapomnieć o próbach jego usunięcia z języka. A dostosowanie ortograficzne też na razie nie jest możliwe, zresztą jak to zrobić. Łikend (no bo przecież nie łykend, na miłość boską!!! no chyba że ktoś kaleczy język i nie umie wydać z siebie kombinacji dźwięków łi! - nie można zapisywać czegoś ostentacyjnie wbrew przyjętej i obowiązującej wymowie!)? a może uikend? Z punktu widzenia zasady historycznej wzbudziłoby to na pewno mniejsze kontrowersje. Tyle że pisownię łikend już się spotyka, za to uikend pozostaje w sferze rozważań teoretycznych.

Zgodzić mogę się jedynie z jednym: tam, gdzie to możliwe, powinno się stosować pisownię polską. Dlatego właśnie podoba mi się autsajder, onlajn, mejl, trauler, dżez, dżip, a nie zapisy konkurencyjne. Wyjątkowo odrażającym słowem jest bizneswoman, spolszczone do połowy. Albo busineswoman, albo biznesmenka. Jednak nie wszystko da się spolszczyć ortograficznie – łelnes? uelnes? Mamy tu ten sam problem, co z weekendem - niezdolność polskiej ortografii do oddania dźwięku [w] (czyli takiego, jak angielskie w). Mało to, jeśli jakiś termin używany jest na zasadzie cytatu i nieodmienny, może pozostać w pisowni oryginalnej. Na takiej samej zasadzie funkcjonują w naszym języku wyrażenia łacińskie w rodzaju ad acta, sensu stricto itd. A zatem absolutnie nie jest prawdą stwierdzenie, że tylko nazwy własne mogą pozostawać „obce” (cokolwiek to znaczy), tj. w pisowni oryginalnej.

Lila Łoszakiewicz tak jak łykend i tak będziemy łaskawi dla języka angielskiego, bo Angole nie czytają fonetycznie obcych słów, tylko zgodnie ze swoją pisownią,
1
Zarządzaj
Lubię to! · Odpowiedz · 14 godz.
Lila Łoszakiewicz
Lila Łoszakiewicz i jeszcze jedna ciekawostka wrzuciłam to słowo do tłumacza Google i słowo wellness przetłumaczono jako wellness i za cholerę dalej nie wiem co to za dziwo
1
Zarządzaj
Lubię to! · Odpowiedz · 14 godz.
Grzegorz Jagodziński
Grzegorz Jagodziński Lila Łoszakiewicz Nieprawda, Anglicy nie zawsze czytają słowa pochodzenia obcego zgodnie ze swoją normą. Nike to nie [naik], ale [naiki:], a ballet to nie [balet], ale [b?lei] (co „powinno” się pisać baley). A machine to nie [matSain], ale [m?Si:n], coś, co należałoby zapisywać „masheen”. Vase to nie [veiz], ale [va:z]. Chicago też nie wymawia się zgodnie z zasadami języka angielskiego, nieprawdaż? Tucson chyba też nie…

Nie należy więc stosować takich uogólnień, bo głosi się w ten sposób nieprawdę i próbuje zafałszować rzeczywistość.

http://www.interklasa.pl/portal/index/strony?mainSP=subjectpages&mainSRV=jpolski&methid=489364029&page=subpage&article_id=318797&page_id=14761

Zapożyczenia
Wstęp
Zapożyczenia

W języku polskim funkcjonuje kilka tysięcy słów. Na co dzień używamy około 8000 różnych wyrazów, jest to zasób, którym posługują się Polacy w sytuacjach dnia codziennego. Jednak do komunikatywnego porozumiewania się wystarczy już ok. 2-3 tys. wyrazów. Z drugiej strony istnieje duża grupa takich słów, których nie używamy w ogóle bądź posługujemy się nimi bardzo rzadko. Największe słowniki języka polskiego odnotowują czasami nawet 100 000 wyrazów!

Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, skąd pochodzą te wszystkie słowa? Jaki jest ich rodowód, od kiedy funkcjonują w naszym języku? Dla wielu z Was zaskoczeniem może być fakt, że nie wszystkie one są rdzennie polskie. Wiele używanych dzisiaj słów traktujemy jak swoje własne, podczas gdy tak naprawdę pochodzą one z języków obcych! Jednak używane przez Polaków od wielu lat, a nawet wieków, tak bardzo wtopiły się w zasób naszego słownictwa, że nawet nie przypuszczamy, aby mogły one pochodzić ze słownictwa innego narodu.

Taki obcy rodowód ma wiele słów naszego języka. Niektóre z nich są bardzo stare, a niektóre zupełnie nowe. Słowa, które zaczerpnęliśmy z języków obcych i przyswoiliśmy je sobie (czasami zmieniając wymowę, odmianę i pisownię tak, by pasowała do języka polskiego), nazywają się zapożyczeniami.

Na to, jakie słowa „wpływają” do języka polskiego, składa się wiele czynników. Najczęściej chodzi po prostu o nazwanie rzeczy, zjawisk, stanów, które do tej pory nie istniały w naszej rzeczywistości. Trzeba więc dać im jakąś nazwę. Przemieszczanie się ludności, podróże zagraniczne w różnych okresach naszej historii też pociągały za sobą napływ nowego słownictwa. Czasami o zapożyczanych słowach decyduje też moda językowa, dziś popularny jest język angielski, kiedyś (w XVIII w.) był francuski, dlatego z tego czasu mamy sporo słów pochodzenia francuskiego.

Dzięki zapożyczeniom słownictwo naszego języka bardzo się wzbogaca. Należy jednak pamiętać, że nie wszystko trzeba przyjmować bezkrytycznie. Czasami istnieją polskie odpowiedniki tak częstych dzisiaj angielskich zwrotów.

Latynizmy

Są to najstarsze zapożyczenia w języku polskim, pochodzą one z łaciny. Swój początek w naszym języku mają w czasach średniowiecznych. Kiedy w 966 roku Polska przyjęła chrzest, zaczęło do nas napływać wiele słów z łaciny, często pośrednikami były języki niemiecki i czeski – z racji sąsiedztwa geograficznego oczywiście.
Ponieważ Polska znalazła się kręgu krajów katolickich, trzeba było uzupełnić słownictwo związane z kościołem, mszą, później także ze szkolnictwem. A wtedy językiem liturgii i nauczania była łacina, dlatego w tamtych czasach aż tyle zapożyczeń wzięliśmy z tego właśnie języka.
Są to m.in.: anioł, biskup, kościół, msza, pacierz, proboszcz, atrament, bakałarz, rejestr.

Oprócz kościelnych i szkolnych latynizmów są w naszym języku słowa z terminologii prawniczej, naukowej, biologicznej i wiele innych, łacina przed długi czas miała na język polski dość silny wpływ.

Inne latynizmy: akt, apelacja, awersja, dekret, dokument, iluzja, inklinacja, inicjacja, komisja, kwadrat, termin, traktat, kolokwium, muzeum, seminarium, plenum.

Istnieje jeszcze spora grupa wyrażeń, które funkcjonują w niezmienionej formie, piszemy je po łacinie i wymawiamy tak, jak nakazują to normy tego języka. Są to zwroty, wyrażenia i sentencje, które warto, a nawet wypada znać. Obok tych wyrażeń podajemy polskie znaczenie lub odpowiednik:

ad acta – do akt (używane najczęściej w wyrażeniu „odłożyć coś ad acta”)
Alma Mater – uczelnia macierzysta (dosł. matka karmiąca)
corpus delicti – dowód rzeczowy
in flagranti – na gorącym uczynku
expressis verbis – dobitnie, wyraźnie, bez ogródek
nihil novi – nic nowego
pro memoria – ku pamięci
pro forma – dla pozoru
quo vadis? – dokąd idziesz?
status quo – istniejący obecnie stan rzeczy
terra incognita – ziemia nieznana
tabula rasa – czysta karta
sensu stricto – w ścisłym znaczeniu
ibidem – tamże
in statu nascendi – w stanie powstawania
lege artis – wedle wszelkich prawideł sztuki
nolens volens – chcąc nie chcąc
opere citato – w cytowanym dziele (w skrócie op. cit.)
pro forma – dla formy, dla zachowania pozorów
pro publico bono – dla dobra publicznego, dla dobra ogółu
signum temporis – znak czasu
sui generis – swego rodzaju; swoisty, osobliwy
vide – patrz, zobacz
ex cathedra – z katedry, z urzędu

Germanizmy

Są to słowa zapożyczone z języka niemieckiego. Miały duży wpływ na nasze słownictwo już w XIII wieku, kiedy to w Polsce zakładano miasta oparte na niemieckim prawie. Z tego okresu mamy słowa związane głównie z budownictwem i mieszkalnictwem, np.: blacha, cegła, dach, rynek, gmina, burmistrz, wójt, sołtys, szyld.
W późniejszym czasie doszły do nas takie słowa jak: bumelant, kinderbal, knajpa, kurort, leitmotiv, majstersztyk, mandat, mufka, obcas, szmelc, weksel, hebel, klajster, wajcha.
Z nowszych słów nieobce są nam: kombi, makler, müsli (można również zapisać muesli).

Wpływ języka niemieckiego – pamiętajmy o tym – był bardzo duży w czasie zaborów. Niemcy prowadzili wtedy akcje germanizacyjne, które miały na celu zmuszenie ludności do posługiwania się językiem niemieckim. Polacy świadomie wystrzegali się bezpośrednich zapożyczeń z języka zaborców; jednak pod koniec XIX wieku nie udało się uniknąć kalk językowych*, takich jak: czasopismo (Zeitschrift), duszpasterz (Seelsorger), dworzec kolejowy (Bahnhof), listonosz (Briefträger), rzeczoznawca (Sachverständige), światopogląd (Weltanschauung). Później, w czasie okupacji 1939-1945 również naciski Niemców były duże, jednak Polacy nie dali się zgermanizować. Język polski nie został wypleniony.

* Kalka językowa to wyraz lub wyrażenie złożone wprawdzie ze składników rodzimych, ułożonych jednak na wzór obcego wyrazu lub wyrażenia; replika, odbitka. W kalkach zapożyczona się strukturę, co daje w rezultacie dosłowne tłumaczenie części składowych oryginału, np. no matter (ang.) - nie ma sprawy, pronomen (łac.) - zaimek.

Galicyzmy

Galicyzmy są to wyrazy zapożyczone z języka francuskiego. Najwięcej pojawiło się ich w XVIII wieku, kiedy na dworach panowała moda na Francję i wszystko, co było z nią związane – ubiory francuskie, kosmetyki, książki, jedzenie i oczywiście język. Nie wypadało wtedy człowiekowi dobrze wykształconemu nie znać francuskiego! Do dobrego tonu należały konwersacje prowadzone w tym właśnie języku.

Właśnie dlatego w naszym języku istnieją takie słowa, jak: perfumy, makijaż, tiul, żorżeta, apaszka, beret, bilateralny, brylować, garsonka, kategoryczny, kostium, krawat, szal, beszamel, beza, bulion, konfitura, korniszon, krokiet, bagietka, majonez, szarlotka, atelier, balkon, loża, parkiet, salon, suterena, szalet, fotel, komoda, sofa, szezlong, wersalka, lustro, witraż, żyrandol.

Język francuski przez wiele lat był językiem dyplomacji, sporo francuskich wyrażeń i zwrotów pojawia się też dzisiaj, są to np.:
porte-parole – rzecznik (prasowy)
a propos – przy sposobności, w związku z tematem (coś powiedzieć)
au courant – na bieżąco
bon mot – dobre słowo
bon ton – dobry ton
carte blanche – dać komuś carte blanche, czyli wolną rękę (dosł. białą kartę)
chapeaux bas – kapelusze z głów (w ramach wielkiego szacunku)
comme il faut – tak jak trzeba
en bloc – w całości, ogółem
en face – z przodu
enfant terrible – osoba niedyskretna, nietaktowna (dosł. okropne dziecko)
faux pas – pomyłka, lapsus (popełnić faux pas)
femme fatale – kobieta fatalna, przez którą są same kłopoty
fin de siecle – koniec wieku
noblesse oblige – szlachectwo zobowiązuje
par excellence – w całym tego słowa znaczeniu
va banque – na całość
vis-a-vis – naprzeciwko
déja vu – już widziany, złudzenie, że widziało się pewien obraz człowieka, sytuacji, rzecz w przeszłości

Rusycyzmy

Są to zapożyczenia z języka rosyjskiego. Najwięcej rusycyzmów język polski przejął w okresie zaborów, kiedy część naszego państwa znajdowała się pod panowaniem rosyjskim. Później, po II wojnie światowej, kiedy Polska znalazła się znowu w sferze rosyjskich wpływów, zaczęły do nas napływać różne zapożyczenia z tego języka.
Dlatego większość rusycyzmów związana jest z uciskiem i z życiem politycznym, np.: kibitka, sołdat, turma, zsyłka, gułag, łagier, kolektyw, kołchoz, lecz również kosmodrom i sputnik.

Z języka rosyjskiego pochodzą też takie słowa jak: czajnik (czaj = herbata), czort, samowar, wiorsta, barachło, dacza, gieroj (bohater), chałtura.
Funkcjonują w polskim również takie wyrażenia rosyjskie: ciut-ciut, na abarot, toczka w toczkę, wsjo rawno, w trymiga, skolko ugodno.

Anglicyzmy

W dzisiejszych czasach są to najbardziej popularne zapożyczenia, przyszły do nas z języka angielskiego. Ich historia jest stosunkowo krótka. Zaczęły się pojawiać dopiero po II wojnie światowej, a potem, wraz z postępem technicznym i komputeryzacją oraz upowszechnieniem kultury popularnej, zaczęły masowo napływać do wielu języków świata.

Główne strefy tematyczne, na które anglicyzmy mają największy wpływ to:

terminologia naukowo-techniczna: kompakt, flesz, komputer, kontener, stres, trend, walkman;

słownictwo sportowe: aut, bekhend, badminton, bobslej, debel, derby, doping, dżokej, forhend, hokej, lider, mecz, net, open, outsider, ring, rugby, set, team, tenis, walkower, a także terminy żeglarskie: slup, spardek, spinaker, szekla, szkuner;

rozrywki młodzieżowe: blues, country, disco, longplay, playback, singel, song, dżinsy;

słownictwo komputerowe: bajt, driver, serwer, skaner;

ekonomia: biznes, biznesmen, bizneswoman, boom, boss, broker, holding, joint venture, leasing, menedżer, monitoring, sponsor;

życie codzienne: baby-sitter, market, cheesburger, dressing, fast food, grill, hamburger, hot dog, lunch, popcorn, sandwich, teflon, tost, chipsy, happy end, logo, marker, notebook, puzzle, ranking, scrabble, show, thriller, weekend.

Inne ciekawe zapożyczenia

Bohemizmy to zapożyczenia z języka czeskiego: czyhać, hańba, pawlacz, robot.

Hungaryzmy to zapożyczenia z języka węgierskiego: baca, dobosz, gazda, hejnał, juhas, kontusz, orszak, szałas, szyszak.

Italianizmy są to zapożyczenia z języka włoskiego: biennale, brokuł, fontanna, fraszka, impresario, karczoch, loggia, pizza, pizzeria, spaghetti, szparagi.

Turcyzmy to zapożyczenia z języka tureckiego: atłas, chałwa, dywan, haracz, kawa, kobierzec, torba, wezyr.

Arabizmy to zapożyczenia z języka arabskiego.
Do arabizmów należy wiele terminów związanych z islamem i całą kulturą arabską, a także terminy naukowe (np. matematyczne czy chemiczne) zapożyczone w średniowieczu, gdy nauka w krajach arabskich stała na wysokim poziomie.
Przykłady arabizmów: admirał, alchemia, algebra, algorytm, alkalia, alkohol, arsenał, cyfra, henna, kawa, kuskus, lutnia, meczet, minaret, muzułmanin, nabab, ramadan, sułtan, szejk, szyfr, zenit, zero.

Japonizmy to w większości określenia związane z kulturą japońską, m.in. aikido, bonsai, dżiudżitsu, dżudo, harakiri, ikebana, karaoke, karate, origami, sake, sushi.

Autor: Ernest Kacperski

Ramka nadrzędna